OFIARA NA KRZYŻU I OFIARA NA OŁTARZU1
„Przywiedli Go na miejsce Golgota,
co się wykłada: miejsce trupiej głowy,
(…) i ukrzyżowali Go”
(Mk 15, 22 i 25)
I. Jezusowa droga krzyżowa. – „Miejsce trupiej głowy”. –
Suma celebrowana na ołtarzu krzyża. – Ofiara krzyżowa a ofiara
Mszy świętej.
Złość szatana i człowieka dopięła swojego celu. I żydowski
sanhedryn i pogański sędzia rzymski nie mieli dla Mesjasza innego
słowa jak tylko złowieszcze: Moriatur! – „Winien jest
śmierci”. Natychmiast po osądzeniu, rozpoczęło się wykonanie
wyroku. Według praw rzymskich skazany na krzyż musiał go sam sobie
dźwigać na miejsce egzekucji. Chrystus nie czekał, aż Mu
niechętnemu włożą go na barki. O apostole św. Andrzeju,
najwcześniej powołanym uczniu Jezusowym a również na karę
śmierci krzyżowej skazanym, opowiadają, że kiedy przyniesiono
krzyż, na którym miał umrzeć, wtedy z rozczuleniem witał go z
daleka: „Witaj, krzyżu błogosławiony, od tak dawna pożądany,
od tak dawna ukochany!”. Jeżeli tak wołał uczeń, to z jakim
uczuciem przyjął sam Mistrz narzędzie gorzkiej swojej męki, ale
też słodkie narzędzie odkupienia całego rodzaju ludzkiego?
Ochoczo wziął je na siebie, z posłuszeństwa dla Ojca i aby nas
nauczyć, jak mamy przyjmować krzyż z rąk Opatrzności.
Cała droga krzyżowa, rozpoczynająca się na dziedzińcu piłatowym,
to wielka nauka o zasługującym dźwiganiu krzyża. Bo przecież i
całe życie chrześcijańskie to w myśl prawa Bożego mniej lub
więcej dla każdego człowieka droga krzyżowa. Broni się człowiek
jak może przed krzyżem, ale Pan Bóg na kaprysy dziecka nie zważa.
On wie, że krzyż to zasługa; że krzyż to stawka szczęśliwa,
która nam wielką wygraną przynosi; że krzyż to rzeźbiarz, który
z woli Bożej ostrym dłutem rzeźbi z dusz naszych misterne postacie
cnoty i oddania się Bogu.
„A niosąc krzyż swój, wyszedł na owo miejsce, które zwano
«Trupia Głowa», a po żydowsku «Golgota»” (J 19, 17). Spełniło
się w tamtej chwili fatalne przeznaczenie Jerozolimy. Opuścił ją
Pan Jezus po raz ostatni i już nigdy do niej żywy nie wrócił.
Przychodził tyle razy z nauką, z ewangelią, z łaską, a wyszedł
z krzyżem sążnistym na ramionach. Wrócił kilkadziesiąt lat
później jako bicz i chłosta, gdy rzymski wódz Tytus otoczył
miasto wałem i doprowadził lud żydowski głodem do takiej
rozpaczy, że matki własne dzieci jadły. A wreszcie zburzył je
tak, że nie został kamień na kamieniu.
Wychodzi od was dusze, miasta, narody grzeszne; wychodzi Jezus, kiedy
Go upiornie odpychacie. Zobaczycie na tym i na tamtym świecie, jaka
pomsta czeka tego, ktokolwiek Boga od siebie odtrąca!
I doszedł smutny korowód z Chrystusem krzyż dźwigającym
pośrodku, z procesją katów, siepaczy, ludu żydowskiego z
kapłanami na czele, że świętymi niewiastami i może z jakimś
jednym lub drugim apostołem, kryjącym się w zaułkach lub gęstym
tłumie, na miejsce wykonania wyroku. „Przywiedli Go – mówi św.
Marek – na miejsce Golgota, co się wykłada: miejsce trupiej
głowy” (Mk 15, 22). Co za dziwna nazwa! Czyżby może dlatego, że
w nagim pagórku Golgoty upatrywano pewne podobieństwo do czaszki
obnażonej? Myślę jednak, że inny jest powód tej nazwy. O czyjej
czaszce mogłaby być mowa? Takie się utrzymuje podanie, że tylko o
czaszce pierwszego rodzica Adama. Według tego podania Noe, wstępując
do arki, zabrał ze sobą dla zachowania od potopu popioły i czaszkę
Adama, a po potopie pogrzebał na Kalwarii te szczątki naszego
praojca, ulepionego wprost ręką Najwyższego. Ale prawdziwe
wyjaśnienie rzeczy daje dopiero drugie podanie. Widziałem w
Jerozolimie ten grób Adama. Znajduje się on do dzisiejszego dnia
wykuty w skale kalwaryjskiej na tym właśnie miejscu, nad którym u
góry stał krzyż Chrystusa. Gdy w chwili śmierci Zbawiciela
otworzyły się groby i pokruszyły skały, przez szczelinę powstałą
w wyniku trzęsienia ziemi, spłynęła kropla krwi zbawczej na
czaszkę adamową. Jeden z najdawniejszych pisarzy kościelnych,
którzy o tej tradycji wspominają, przytoczywszy ją, dodał od
siebie: aby dosłownie sprawdziły się słowa apostolskie, iż „jak
w Adamie wszyscy umierają, tak i w Chrystusie wszyscy ożywieni
będą” (1 Kor 15, 22). Czyż nie jest to potwierdzeniem tego, co
mówiłem w ostatniej nauce o wszechpotężnej działalności krwi
Jezusowej, która posiada moc zbawczą dla wszystkich ludzi,
począwszy od pierwszego człowieka, co wyszedł z raju, aż do
ostatniego, który żyć będzie przy końcu świata?
„A była trzecia godzina, i ukrzyżowali Go” – Et
crucifixerunt eum (Mk 15, 25). Oto największy dramat świata
ujęty w trzy słowa! Trzy tylko słowa, a jaki ogrom zawierają
bólu. Jakby wzruszenie nie pozwoliło więcej pisać ewangeliście i
wytrąciło mu pióro z ręki! Zdarli z Niego szaty, rzucili Go na
drzewo krzyża, okrutnymi gwoździami przybili ręce i nogi, a potem
podnieśli krzyż z ziemi i z okropnym wstrząsem osadzili w
wydrążonym otworze. Szeroko się rozdarły rany rąk i ciało
osunęło się na dół, ciężarem swoim rany nóg rozdzierając.
Ofiara została wyniesiona w powietrze, pomiędzy niebo a ziemię.
Najwyższy Arcykapłan zaczął celebrować na ołtarzu krzyża swoją
sumę czyli najważniejszą ofiarę. Była to pierwsza krwawa Msza
św., pierwsza, ale i ostatnia! Trwać natomiast przez wieki, bez
przerwy, aż do skończenia świata, będzie inna ofiara Mszy
świętej. Jest to Msza bezkrwawa, według porządku Melchizedeka.
Tamta krwawa, ta bezkrwawa, a przecież jest to w istocie ta sama
ofiara. Jaki jest tych dwóch ofiar wzajemny stosunek?
II. Życie ofiary kończy Jezus śmiercią ofiary. – Nie za siebie,
lecz za człowieka winowajcę. – Znamiona ofiary prawdziwej. –
Dlaczego obok nieskończonej ofiary na krzyżu jeszcze inna ofiara. –
Konieczność ofiary w Nowym Zakonie. – Ofiara na krzyżu i Msza
św. to ta sama ofiara.
Kiedy wśród nocnej ciszy przyszedł na świat Zbawiciel, wtedy po
polach i błoniach betlejemskich rozległo się anielskie śpiewanie:
„Chwała na wysokości Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli”
(Łk 2, 14). Jakże pięknie wyrazili aniołowie w tej pieśni cel
ostateczny przyjścia Pana Jezusa na ziemię. A cel był taki: Ojcu
niebieskiemu oddać najwyższą chwałę i uwielbienie a ludziom
zdobyć pokój z Bogiem przez zmazanie ich winy; złożyć Mu
nieskończoną ofiarę uwielbienia i dziękczynienia, przebłagania i
prośby! Życie ofiary przez wyzucie się ze wszystkiego i przez
zniżenie się do postaci sługi rozpoczął Pan w chwili Wcielenia;
rozwijał przez wszystkie swoje dni na ziemi, a przypieczętował
krwią swoją na krzyżu. Albowiem „nie skazitelnymi złotem albo
srebrem – pisze św. Piotr – jesteście wykupieni, ale drogą
krwią jako baranka bez zmazy i niepokalanego Chrystusa” (1 P 1,
18-19).
Wzniósł pierwszy Adam bunt w raju, który w jego osobie stał się
buntem całej ludzkości. Naprawił go drugi Adam. Zajął niejako
miejsce winowajcy i wszystko, na co ten swoim buntem zasłużył, sam
wziął na siebie; poniósł odpowiedzialność i cierpiał.
Wszystkimi zmysłami, wszystkimi władzami ciała i duszy zgrzeszył
pierwszy człowiek, a w nim cały rodzaj ludzki. Dlatego też
cierpiał niewinny Baranek wszystkimi zmysłami ciała i wszystkimi
uczuciami duszy. Grzesznik skierował swoje oczy ku zakazanemu
drzewu, nastawił uszy na kuszące słowa węża, smakiem pożądał
owocu wzbronionego, stopami zbliżył się do nieszczęsnego drzewa,
wyciągnął rękę po zwodniczą rozkosz i wreszcie spożył rzecz
niedozwoloną. W czym zgrzeszył człowiek, w tym cierpiał
Pośrednik. Patrz, jak Mu zawiązują oczy, plują Mu w twarz,
policzkują niemiłosiernie. Słuchaj, jak bluźnierstwem i
szyderstwem i klątwą ranią Jego uszy; jak nużą Jego nogi
włóczeniem po sądach, jak męczą język, podniebienie żółcią
i octem, który Mu do picia podają; jak przebijają Jego ręce i
stopy grubymi i tępymi gwoździami, a ponieważ pierwszy Adam
zgrzeszył pod drzewem, patrz, jak drugiego Adama przybijają do
drzewa!
Grzesznik wypowiedział swojemu Panu posłuszeństwo, stworzeniu dał
pierwszeństwo przed Nim, serce swoje odwrócił od Boga. I oto jak
zastępcza ofiara ciężko zapłaciła za sprawcę. Jezus stał się
posłusznym aż do ostatniego tchnienia; poniósł karę pogardy i
dotkliwego upokorzenia, gdy wyrzutek społeczeństwa Barabasz
wyniesiony został nad Niego, a On sam umarł w bolesnym opuszczeniu
od Boga, wołając na krzyżu: „Boże mój, Boże mój, czemuś
mnie opuścił?” (Mk 15, 34). Przez grzech zasłużył człowiek na
śmierć. Nie minęła więc i ta kara Pana Jezusa – ofiary. A gdy
wszystko się wykonało, gdy już wszystko inne wycierpiał, przyjął
jeszcze śmierć, skłonił głowę i umarł. I tak każdy szczegół
Jego męki gorzkiej i śmierci wskazuje na to, że Syn Boży złożył
ofiarę nie za siebie lecz za człowieka-winowajcę. Dokładnie tak,
jak przepowiedzieli prorocy. Jeden z nich, Izajasz, tak szczegółowo
przepowiedział mękę Pańską, jakby ją był oglądał na własne
oczy. Dlatego nazywany bywa ewangelistą Starego Zakonu. Jasno
przedstawił ten charakter zastępczy ofiary Jezusowej: „Choroby
nasze On nosił, a boleści nasze On wziął na siebie. Sinością
Jego my jesteśmy uzdrowieni. Pan włożył nań nieprawości
wszystkich nas. Ofiarowany jest, ponieważ sam chciał, a nie
otworzył ust swoich. Dla złości ludu mego ubiłem Go” (Iz 53, 4
i n.). Co prorok przepowiedział, to powtarzał i przypominał przy
każdej sposobności apostoł św. Paweł, jakby chciał wyryć w
pamięci, w duszach pierwszych chrześcijan tę prawdę. Zamiast
innych jego powiedzeń, przytoczę słowa z Listu do Efezjan:
„Chrystus wydał samego siebie za nas obiatą i ofiarą Bogu na
wonność wdzięczności” (Ef 5, 2).
A chyba już tylko jako krótkie uzupełnienie uwag powyższych
powiem, że śmierć Pana Jezusa na krzyżu nie była przypadkowym
morderstwem, popełnionym przez rozjuszoną tłuszczę na niewinnym
człowieku. Nie, ona posiada wszystkie znamiona prawdziwej ofiary.
Nieraz już wspominałem, że istotą ofiary jest złożenie Bogu za
pośrednictwem kapłana daru zewnętrznego, widzialnego, przez
którego zniszczenie wyraża się Mu uznanie Jego majestatu i
najwyższego Jego władania; oddaje Mu się uwielbienie i czyni
zadość za popełnione winy. Darem ofiarnym na krzyżu jest sam
wcielony Syn Boży, który po to zstąpił na świat, aby życie
swoje złożyć jako ofiarę za wszystkich. Jest w tej ofierze i
kapłan. A kto to? Czy ktoś z faryzeuszy i arcykapłanów, którzy
Jezusa wydali Piłatowi? Czy może sam Piłat, który Go skazał na
mękę i śmierć? Czy może ktoś z owych siepaczy, którzy Go
biczowali, koronowali cierniem i do krzyża przybili? Nie, Chrystus
ofiarował się, albowiem sam chciał, jak zapowiadał Izajasz
prorok. On sam, wyjaśnia św. Augustyn, jest kapłanem, ofiarnikiem
i ofiarą. „Nikt nie bierze życia mego ode mnie – mówi Pan –
ale ja daję je sam od siebie” (J 10, 18).
Wreszcie do istoty ofiary należy cel, a mianowicie uwielbienie
majestatu Bożego i przebłaganie Jego sprawiedliwości za grzech
popełniony. O, w jak doskonały sposób osiągnęła ten cel ofiara
krzyżowa! Dar ofiarny bowiem tutaj to nie kozioł lub cielec, jak u
Żydów, ani nawet zwyczajny człowiek, lecz Bóg-człowiek, Jezus
Chrystus. I dlatego wartość tej ofiary jest nieskończona. Chwała
Boża z niej wypływająca jest nieskończona, zadośćuczynienie
jest nieskończone i starczy na zmazanie win i grzechów całego
świata oraz na przywrócenie wszystkim ludziom dziedzictwa królestwa
niebieskiego, jeżeli przyswoją sobie nieskończone zasługi Jezusa
Chrystusa.
Otóż ta konieczność przyswojenia sobie zasług Chrystusowych
wprowadza nas w drugą część dzisiejszego naszego zagadnienia.
Dlaczego obok tej nieskończenie doskonałej i owocnej ofiary jest
jeszcze inna, Msza święta? Nietrudna na to pytanie jest odpowiedź.
Posłuchajcie! Ofiara Syna Bożego na krzyżu dokonała się raz
jeden w dziejach świata. Śmierć Pana Jezusa jest faktem
historycznym, zdarzeniem jednorazowym, przeminęła i drugi raz
powtórzyć się nie może. Tylko ci, którzy stali wówczas na
Golgocie, byli naocznymi świadkami cudownie bolesnego widowiska,
kiedy Chrystus Pan życie swoje oddawał z miłości ku rodzajowi
ludzkiemu. Mieszkańcy Jerozolimy, którzy nie wyszli za Jezusem aż
za bramy miasta, o śmierci Jego wiedzieli już tylko ze słyszenia,
a świat cały ówczesny chyba z niezwykłych zaburzeń w przyrodzie,
z trzęsienia ziemi lub zaćmienia słońca mógł wnioskować, że
„Bóg natury cierpi albo świat się rozpada”. A my, którzy
żyjemy o wieki całe oddaleni od kalwaryjskiej ofiary, czyżbyśmy
nie mieli mieć już żadnej z tą ofiarą styczności? I czy nie
miałoby być w Nowym Zakonie już rzeczywiście ofiary? Tak uczyli
heretycy XVI wieku. Ze śmiercią i ofiarą Chrystusa na krzyżu
skończyła się – ich zdaniem – wszelka ofiara, więc Nowy Zakon
ofiary nie posiada. Toteż zwolennicy Lutra powyrzucali ze świątyń
swoich ołtarze, bo skoro nie ma ofiary, to ołtarze są zbyteczne i
bez znaczenia. Tymczasem według nauki Kościoła, i w Nowym Zakonie,
Zakonie łaski, jest ofiara nieustająca, która przypomina, uobecnia
i przelewa na nas owoce ofiary krzyżowej. Trudno nawet przypuścić,
by mogło by być inaczej.
Ofiara jest najdoskonalszym aktem służby Bożej. Narody,
posiadające jakąkolwiek religię i wiarę w bóstwo, miały też
zawsze ofiarę na uczczenie tego bóstwa. Czy więc możliwą jest
rzeczą, aby Nowy Zakon nie posiadał ofiary na uwielbienie Boga, na
uproszenie sobie łask potrzebnych i na dziękczynienie za otrzymane
dobrodziejstwa? Czyż w wierze i religii Nowego Zakonu mielibyśmy
być ubożsi od pogan? Stary Zakon cały był obrazem Nowego, a
przecież cały opierał się na ofiarach. Jeżeli więc w Nowym
Zakonie nie byłoby prawdziwej ofiary, to Pan Bóg byłby lepiej i
doskonalej uczczony w Starym Zakonie, a religia mojżeszowa
przyćmiłaby religię chrześcijańską. Tymczasem to religia
chrześcijańska jest doskonalsza, jest dopełnieniem Zakonu. Ale co
najważniejsze, i skąd już wynika konieczność nieustającej
ofiary, to ten wzgląd, że dzięki niej mają być dla ludzi
wszystkich czasów dostępne owoce ofiary krzyżowej. Przecież w
ofierze Nowego Zakonu nie zdobywa Chrystus nowych zasług, ani nie
daje swemu Ojcu nowego zadośćuczynienia – tak Kościół nie
uczy, gdyż Kościół wie dobrze, że ofiara spełniona na krzyżu
obfituje w nieskończone zasługi i za wszystkie grzechy wszystkich
ludzi może zadośćuczynić. Ale zdobyte już zasługi i dokonane
już zadośćuczynienie mają stać się dla nas dostępne, tak aby
były jakby naszymi własnymi zasługami i naszym własnym
zadośćuczynieniem. Ofiara krzyżowa przebłagała Boga Ojca w takim
stopniu, że gotów On jest dać łaskę wszystkim ludziom. Ponieważ
jednak ludzkość grzeszy nieustannie w dalszym ciągu, dlatego
potrzeba Mu nieustannie nowego przebłagania przez ofiarę
eucharystyczną. Morze zasług jest nieskończone, ale trzeba je do
dusz wprowadzić. Msza św. jest kanałem, przez który owe zasługi
do dusz spływają. Drzewo jest oblepione owocami, ale musi być
ktoś, kto je z drzewa zerwie i ludziom poda. Spełnia to zadanie
Msza święta.
A jeżeli mnie zapytacie, jakim sposobem Chrystus Pan, który
„powstawszy z martwych więcej nie umiera i śmierć nad Nim więcej
panować nie będzie” (Rz 6, 9), jest prawdziwą ofiarą we Mszy
św., to odpowiedzieć tylko mogę słowem Ducha Świętego, że to
co niemożliwe jest u ludzi, możliwe jest u Boga. Jego nieskończona
mądrość znalazła sposoby i drogi, na które nawet w najśmielszych
marzeniach nie wpadłaby myśl ludzka, aby wykonać to, co pozornie
jest niewykonalne. Całym łańcuchem niewidzialnych cudów opasał
Pan swoje ołtarze, aby ukryć pod postaciami chleba i wina wielkość
chwalebnego swego człowieczeństwa, i tak w osobie swojej połączyć
życie ze śmiercią mistyczną, stan baranka ofiarnego z wieczną
chwałą w niebie. Jest więc istotnie, mimo wszelkich
wątpliwości jakie by nasuwać się mogły myśli ludzkiej,
bezkrwawa w przebiegu Msza św. tą samą ofiarą zbawczą, z tą
samą siłą odkupieńczą, co ofiara na Kalwarii.
W jednej z modlitw mszalnych w dziesiątą niedzielę po Zielonych
Świątkach prosi Kościół w sposób następujący: „Daj nam, o
Panie, godnie święcić tajemnice niniejsze, albowiem ilekroć się
obchodzi uroczystą tej ofiary pamiątkę, dokonuje się dzieło
naszego odkupienia”. Co za wspaniały obraz! Przez ofiarę
eucharystyczną dokonuje się dzieło naszego odkupienia, bowiem
przez ofiarę krzyża zdobyta została wszelka łaska, a przez ofiarę
eucharystyczną staje się ona dostępna dla całej ludzkości.
Ślicznie pisał pewien teolog XVII wieku: „Ofiara krzyża jest
ofiarą odkupienia i zasługi, albowiem wszystko wysługuje a niczego
nie przyswaja; Msza jest ofiarą przyswojenia i uświęcenia,
wszystko bowiem przyswaja a niczego nie wysługuje”2.
Zawsze więc między ofiarą krzyża a naszym uświęceniem staje
ofiara eucharystyczna. Tę pierwszą odprawił Arcykapłan nasz Boski
w purpurowym ornacie krwi, tę drugą składa po wszystkie wieki w
złocistym ornacie chwały niebieskiej.
III. Dwa ołtarze. – Na ołtarzu Kalwaria. – Przykład
wstrząsający, ale daleki od rzeczywistości Mszy świętej.
„I tam Go ukrzyżowali” (Łk 23, 33). Widzę szczyt Kalwarii, a
na nim ołtarz krzyża, a na nim Chrystusa – ofiarę. Nie zostanie
On na stałe na tym wyniosłym ołtarzu. Z krzyża zstąpi na ołtarz
Kościoła katolickiego. Dwa te ołtarze nie są od siebie oderwane.
Stoją obok siebie. Co mówię, przecież na każdym ołtarzu
naszym stoi krucyfiks. I nieodzowne jest to przybranie ołtarza, tak
że nie wolno mi Mszy św. odprawić, gdyby na nim nie było krzyża.
Wskazuje to na tę prawdę, że dzieje się i powtarza, odnawia i
uobecnia w każdej Mszy św. to, co działo się na krzyżu. Co
byśmy czynili, gdybyśmy wówczas mogli być naocznymi świadkami
błogosławionej śmierci Pana Jezusa? Ach, zapewne tulilibyśmy się
do krzyża, bolejąc nad Jezusem i z uczuciem żalu i skruchy, że to
i nasze grzechy przyczyniły się do Jego męki. Płakalibyśmy z
Matką Bolesną, pod krzyżem stojącą; albo ze św. Janem, który
jedyny z apostołów nie opuścił mistrza w owej najstraszniejszej
godzinie; albo ze św. Marią Magdaleną, która tutaj jeszcze w
duchu oblewała łzami przebite stopy Pana Jezusa, jak je kiedyś
oblewała i okrywała pocałunkami w domu Szymona faryzeusza. W
czasie Mszy św. mamy Kalwarię na ołtarzu. Tulmy się więc do
ołtarza, na którym spełnia się to tremendum misterium,
straszliwa tajemnica; uwielbiajmy, prośmy, dziękujmy, opłakujmy
grzechy, tak jakbyśmy byli na Kalwarii.
Słyszymy czasem z ust kaznodziejów lub czytamy w pobożnych
książkach dla zachęty o takim przykładzie. Oto odbywała się w
pewnej bardzo zepsutej parafii misja. Gorliwi misjonarze targali
swoje siły, głosząc prawdy wieczne i nawołując do nawrócenia.
Niestety bez skutku. I stała się rzecz groźna. Jeden z nich,
widząc zatwardziałość ludu, takim się wzruszył uczuciem, że
krew rozsadziła mu serce, buchnęła ustami, zbroczyła komżę.
Śmierć z żarliwości na ambonie. Drugi misjonarz wszedł po tym
strasznym wypadku na ambonę, rozwinął skrwawioną komżę i rzekł:
„Patrzcie, ta krew i ta śmierć to wasze dzieło”. I łaska Boża
uderzyła jak grom w zatwardziałe dotąd serca. Wśród lęku i
strachu poczęli wołać słuchacze: „O Boże, krew jego oskarżać
nas będzie przed Tobą. Przebacz nam, o Panie!”. I krew misjonarza
spełniła to, czego słowa osiągnąć nie mogły. Misja skończyła
się ogólnym nawróceniem.
To piękny przykład, robi wrażenie, jest efektowny. Ale daleko mu
do rzeczywistości Mszy świętej. Porównanie tutaj bardzo kuleje.
We Mszy św. nie ukazuje nam kapłan szaty Jezusowej zbroczonej Jego
Krwią Przenajdroższą, tylko przedstawia nam rzeczywiste, prawdziwe
Ciało Jego i Krew w stanie mistycznej śmierci. Co więcej, we Mszy
św. akt konsekracji dokonuje rzeczywistej, prawdziwej ofiary – tej
samej, co odkupiła świat na Kalwarii, z wszystkimi jej owocami i
nieskończonymi zasługami. Cóż więc nam wypada czynić, skoro
tamten lud na widok skrwawionej komży kajał się w pokucie? Słowa
niezdolne są wyrazić, co nas wtedy przejmować powinno. W głębokim
więc milczeniu uwielbienia, wdzięczności i świadomości grzechu
bijmy się w piersi i wołajmy głosem skruszonej duszy: „Jezu,
Jezu, Jezu, zmiłuj się nad nami!”.
Amen.
(pisownię i styl
uwspółcześniono)
1
ks. Józef Kłos, Dwie ofiary. Sześć kazań pasyjnych o krwawej
ofierze na Kalwarii i bezkrwawej ofierze Mszy świętej z dodatkiem
kazania na uroczystość wielkanocną, Księgarnia św.
Wojciecha Poznań-Warszawa-Wilno-Lublin [1932], s. 49-65.
2
Sens tego, wyrażonego w nieco trudnym języku, zdania jest mniej
więcej taki: Ofiara Pana Jezusa dokonana na Kalwarii otwiera
wszystkim niebo, ale nikogo z nas automatycznie nie czyni zbawionym.
Dopiero ofiara Pana Jezusa uobecniona we Mszy św. (a dokładnie,
godne i pełne w niej uczestnictwo) jest gwarancją osiągnięcia
zbawienia.