NASZ PAN JEZUS CHRYSTUS
(fragm. z książki prof. Karola Adama)
Zapewne, olbrzymie wrażenie, jakie Jezus podczas pierwszego publicznego wystąpienia wywarł na lud prosty, zwłaszcza na chorych i grzeszników, musiało mieć podłoże psychiczne i religijne, nie ulega jednak wątpliwości, że częściowo było ono również wynikiem oddziaływania Jego zachwycającej powierzchowności, która swym urokiem wszystkie serca do Niego pociągała. Szczególnie musiały uderzać pięknością oczy Jezusowe, ich spojrzenie bystre, władcze, karcące. Wszak On sam powiedział: „Świecą ciała twego jest oko twoje; jeśliby oko twoje było szczere, wszystko ciało twoje światłe będzie” (Mt 6, 22). Charakterystyczną jest rzeczą, że Marek, przytaczając ważne słowa Pana Jezusa, często używa zwrotu: „A spojrzawszy po nich, rzekł…”. Z tą ujmującą powierzchownością łączyło się u Jezusa wrażenie zdrowia, pełni sił, samoopanowania. Według zgodnych świadectw Ewangelii, Jezus – jako człowiek – posiadał znakomitą sprawność fizyczną i umysłową, był niezwykle energiczny i zahartowany, i odznaczał się kwitnącym zdrowiem. Już to samo stanowiło znaczną różnicę między Jezusem a innymi sławnymi założycielami nowych religii. Mahomet był człowiekiem chorowitym, dziedzicznie obciążonym, a w owym czasie, kiedy rozwijał swój sztandar proroka, cierpiał na zaburzenia systemu nerwowego. Budda był złamanym duchowo, przeżytym, zblazowanym dekadentem i dlatego porzucił świat. O Jezusie nigdy nie słyszeliśmy, by był dotknięty jakąkolwiek słabością ciała. Wszystkie Jego cierpienia fizyczne wypływały z obowiązku samozaparcia i ofiary, jakie posłannictwo mesjańskie na barki Mu włożyło. (…)
Jak Jego kazania, tak Jezus sam był uosobioną wolą Boga Przenajświętszego. Jak człowiek przyziemny żyje chlebem, tak On żył wolą Bożą. „Mój pokarm jest, żebym czynił wolę Tego, który mnie posłał” (J 4, 34). Gdziekolwiek w Ewangelii widzimy albo słyszymy Jezusa: na pustyni czy u wezgłowia chorego, na uczcie weselnej czy na krzyżu – wszędzie jeden cel Mu przyświeca, a celem tym jest pełnienie woli Ojca. Jezus przy każdej okazji rozsiewa ziarno Boże pod postacią własnych słów i uczynków. Szafuje tym ziarnem nader hojnie nie bacząc, że może ono paść na glebę skalistą. I w pracy tej Jezus jest niestrudzony. Nawet wtedy, gdy znużony siada u studni, obiecuje Samarytance „wodę żywą”; w gościnie będąc, więcej daje, niż otrzymuje. Jego droga wiedzie wciąż wzwyż, a idzie nią właśnie naprzód tędy, gdzie jest najbardziej stroma, raniąc Mu stopy, a idzie ochoczo, jakby szedł drogą najbardziej równą i wygodną pod słońcem. Historia ludzkości nie zna drugiej podobnej drogi po wyżynach. Nie szli po takiej drodze ani wielcy, ani nawet najwięksi tego świata. Niepodobna napisać życiorysów takich znakomitych mężów, jak: Jeremiasz, św. Paweł, św. Augustyn, Budda, Mahomet – by jednocześnie nie wspomnieć o gwałtownych wstrząsach i przemianach, jakim podlegała ich osobowość, oraz o klęskach duchowych, jakie ci ludzie ponosili. Tylko życie Jezusowe płynęło wolne od kryzysów i depresji moralnej, od pierwszego do ostatniego dnia prześwietlone blaskiem przenajświętszej woli Bożej. (…)
Jeżeli postawimy działalność Jezusa na płaszczyźnie jej historii w zestawieniu z poprzedzającymi ją przepowiedniami proroków i misją św. Jana Chrzciciela, przede wszystkim uderzy nas fakt, że ta działalność zupełnie świadomie i z niezachwianą pewnością siebie ze strony Jezusa wznosi się ponad wszystko, co ją poprzedzało, i w sposób zdecydowany wyodrębnia się spośród tych wszystkich rzeczy, których chce być uzupełnieniem i udoskonaleniem. Objawienia, jakie ją poprzedzały, były tylko torowaniem i przygotowaniem drogi dla niej. „Oto tu jest więcej niż Jonasz… Więcej aniżeli Salomon” (Mt 12, 41). Najwznioślejsze postacie królów i proroków są tedy mniej znaczącymi od postaci Jezusa. Błogosławione oczy apostołów, że oglądają to, co oglądają, albowiem „wielu proroków i królów pożądało widzieć to, a nie widzieli” (Łk 10 24). Abraham weselił się, iż ujrzy dzień Jezusowy (zob. J 8, 56; 12, 41). Jan Chrzciciel był prawdzie większym, niż wszyscy z niewiast narodzeni, a więc większym także od proroków i królów Starego Testamentu, a jednak: „najmniejszy w Królestwie jest większy niźli on” (Mt 11, 11). Jezus stawia tutaj swą działalność wyżej ponad całą poprzedzającą działalność królów i proroków, i to nie w znaczeniu pospolitym, względnym, lecz w sensie absolutnym. Jest On świadom faktu, że w Jego nauce przejawia się coś nieporównanie doskonałego. „Dziś”, kiedy Jezus po raz pierwszy wszedł do swego rodzinnego miasta, wypełniło się radosne przepowiadanie Izajasza, obiecujące ubogim pomoc, uciśnionym i więźniom wyzwolenie, a ślepym światło dla ich oczu (zob. Łk 4, 18-21). (…)
Nie da się zaprzeczyć, że cuda są nierozerwalnie splecione z życiem Jezusa na ziemi. Wszak nawet talmud żydowski wspomina o cudownych uzdrowieniach dokonanych w imię Jezusa. Lecz cuda Jezusowe różnią się znacznie od niezwykłych zjawisk, wywołanych przez innych cudotwórców. Według zgodnych świadectw Ewangelii, wszystkie cuda Pana Jezusa znamionował królewski, pełen powagi i namaszczenia styl. Wiemy, że i prorocy niemało cudów zdziałali. Eliasz i Elizeusz wskrzeszali nawet umarłych. Rabini także wyganiali diabły z opętanych – sam Jezus powołuje się na ten fakt (zob. Mt 12, 27). Ale wszystkie te niezwykłe czyny były poprzedzane wezwaniem Boga wszechmogącego i dokonały się w Jego Imię. Cuda Jezusowe w większości nie były efektem wysłuchanych modlitw, lecz naturalnym promieniowaniem sił Jego własnej istoty. Energia sprawcza, powodująca cuda, wypływała nie z Ojca, ale z samego Jezusa: „Chcę, bądź oczyszczony” (Mk 1, 41), „Effeta, otwórz się” (Mk 7, 34), „Talitha kumi, dzieweczko, tobie mówię, wstań” (Mk 5, 41), „Weźmij łoże twe a idź do domu twego” (Mk 2, 11). Przejawia się tu już nie moc udzielona z góry, ale sama wszechmoc. (…)
Na tej samej zasadzie radosna nowina Jezusa pozbywa się wszystkich niejasnych i niewyraźnych punktów. Tylko dlatego, że Jezus w swej najgłębszej rzeczywistości wiedział, iż jest objawieniem Boga wiekuistego, jest psychologicznie zrozumiałym: 1-o, że Jego nauka obejmuje zarówno koniec świata, jak i czasy współczesne; 2-o, że w świadomości Jezusowej wieczność i czas stykały się ze sobą; 3-o, że Jezus miał poczucie, iż jest jednocześnie Odkupicielem i Sędzią świata, a Królestwo Boże uważał za swoje własne Królestwo. Podstawą więc Jego nowiny o Królestwie Bożym jest Jego synostwo Boże. Nie można tych właściwości usunąć jako czegoś obcego, zewnętrznego, ani traktować ich jako późniejszy dodatek. Geneza tych przymiotów leży w świadomości i sumieniu Jezusa równolegle do genezy Jego nauki o Królestwie Bożym. Tożsamość Jezusa z Jahwe stanowi podłoże wyłączności i mocy z jaką On własną swoją osobę stawia w centralnym punkcie swej nauki. Najważniejszym, bezpośrednim przedmiotem orędzia Jezusowego jest co prawda Królestwo Boże, ale to Królestwo nie da się odłączyć od Jego osoby, gdyż ono w Nim się właśnie objawiło. Nic podobnego nie spotykamy na całym rozległym obszarze dziejów religii. W żadnym z wyznań religijnych, założonych przez historyczne osobistości, założyciel nie był nigdy obiektem kultu lecz jedynie tego kultu pośrednikiem. Nie sama osoba Buddy, Mahometa albo Mojżesza, ale ich doktryna była właściwą treścią nowej wiary i nowego ładu. Tę doktrynę można z łatwością całkowicie od ich osób oddzielić i przedstawić samoistnie. Zupełnie inaczej rzecz się ma z chrystianizmem. Chrystianizm to Jezus Chrystus .Cała nauka chrześcijańska streszcza się w zdaniu: Jezus jest Chrystusem.
(styl nieco uwspółcześniono)
(źródło:
Karol ADAM, Jezus Chrystus, Naczelny Instytut Akcji Katolickiej Poznań [1936], s. 133-134, 211-212, 264-265, 267-268, 271-272)