trzecizakonfsspx.blogspot.com jest stroną Trzeciego Zakonu Bractwa Kapłańskiego świętego Piusa X w Polsce.
Znajdują się na niej najważniejsze informacje z życia naszej Duchowej Rodziny, intencje modlitewne oraz listy Duchowego Ojca, rozważania, biuletyny i wykłady. Intencje modlitewne obowiązują od każdego pierwszego dnia miesiąca.

wtorek, 3 maja 2016

Nauka na maj 2016 r.


Drodzy Profesi i Postulanci, zgodnie z obietnicą wracamy w miesiącu maju raz jeszcze
do nauk o. Völlinga. Korzystajcie z nich, w razie potrzeby dostosowując do specyfiki naszego
III Zakonu.

Nauka na maj 2016 r.

XLVI
Prawdziwa pobożność w stosunku do bliźnich1

„dodawajcie (…) do pobożności zaś ukochanie braci, do ukochania braci miłość”
(2 P 1, 5 i 7)

Najmilsi członkowie Trzeciego Zakonu! Jak nas poucza historia zakonu franciszkańskiego, św. Franciszek na początku nie był zdecydowany, czy jego bracia mają prowadzić życie kontemplacyjne, czy czynne. Za kontemplacyjnym przemawiały wszystkie dotychczas zakładane zakony, jak również samo usposobienie założyciela. Lecz za czynnym jedna okoliczność przemawiała, która skłoniła Świętego do połączenia życia czynnego z kontemplacyjnym, a był nią przykład Zbawiciela. „Dlatego – mówił Franciszek do swych braci – jest wolą Bożą, byśmy za Jego przykładem pokój modlitwy przerywali dziełami miłości bliźniego”. Sposób postępowania ojca serafickiego jest dla was właśnie wskazówką najmilsi tercjarze, którzyście weszli do zakonu pokuty, jak wśród świata macie pobożne życie prowadzić. Albowiem, jak już na poprzedniej nauce rozważaliśmy, prawdziwa pobożność wznosi się w sercu do składania czci Bogu, zniża się zaś ku bliźniemu w miłości i miłosierdziu. Jeśli przeto wasza pobożność ma się podobać Bogu, to musi jako wypróbowana we własnym uświeceniu i czci Bożej znaleźć silny oddźwięk w czynnej miłości bliźniego. Prawdziwa pobożność w stosunku do bliźniego okazuje się po pierwsze, w łaskawych słowach i cierpliwym znoszeniu oraz po drugie, w dziełach miłosierdzia z miłości ku Bogu. Niech św. Franciszek pobłogosławi moim słowom!


1. Najmilsi członkowie Trzeciego Zakonu! Kiedy zechcemy szukać przykładu prawdziwej pobożności, natychmiast przed naszymi oczami staje sam jednorodzony Syn Boży. Całe noce czuwał na rozmowie ze swoim Ojcem niebieskim, aby następnie zaraz rano z nową gorliwością podjąć pracę nad zbawieniem dusz. Zmęczonego podróżą widzimy Go siedzącego przy studni jakubowej nie tyle tak bardzo dla wypoczynku, ile raczej by w bardzo oględnych słowach biedną grzesznicę do nawrócenia skłonić. Przypomnijcie sobie wydarzenie z Ogrodu Getsemańskiego. Zamiast nieszczęśliwego Judasza, który na to zasłużył, zgromić z całą bezwzględnością, nazwał go Zbawiciel przyjacielem swoim, a za pocałunek zdrajcy odwzajemnia się słowami pełnymi pobłażliwej łagodności. Owszem, czasami litościwy Zbawiciel wypowiadał ostrzejsze słowa. Ale przeciw komu? Raz przeciw swoim uczniom, którzy uniesieni oburzeniem, że pewne miasto w Samarii ich Boskiego Mistrza przyjąć nie chciało, prosili, by zesłał ogień z nieba i to miasto spalił. Drugi raz wpadł Zbawiciel w gniew sprawiedliwy przeciw twardym i nielitościwym faryzeuszom, że z dumną pogardą na swoich bliźnich spoglądali. Lecz i wówczas motywem tej gorliwości była miłość, która Jego słowa łagodziła, a wynagrodzeniem nadwyrężonej miłości był cel, który miał na oku. Tak więc pobożność Syna Bożego od czci Ojca niebieskiego zniżała się do świadczenia miłości bliźniego.

Najmilsi tercjarze! Przyjrzyjcie się sobie w tym zwierciadle wypróbowanej pobożności. Czy
i wy możecie powiedzieć o waszych modlitwach i ćwiczeniach pobożnych, że one są dla was bodźcem do miłości bliźniego? Jeśli ktoś dopuszczonym zostanie do stóp tronu królewskiego, by tam złożyć hołd swego poddaństwa, a następnie wstając chciałby znieważyć następcę tronu, to czy król mógłby uwierzyć w zapewnienie miłości i czci takiego człowieka? A czy chrześcijanin może wierzyć, że jego modlitwa jest Bogu przyjemna, kiedy ten język, co przed chwilą Boga zapewniał o swej miłości i wierności, teraz macza w żółci, by nią bliźniego krzywdzić? A czy bliźni nie jest dziecięciem Bożym, bratem Jezusa Chrystusa? Czy nie mówił św. Bonawentura: „Kto chce być pobożnym odnośnie do bliźniego, ten musi znosić go cierpliwie!”. O fałszywej pobożności już umiłowany uczeń Chrystusa swój wyrok wypowiedział: „Jeśliby kto rzekł, iż miłuje Boga, a brata swego by nienawidził, kłamcą jest” (1 J 4, 20). A św. Jan Vianney tak mówił: „Niektórzy uważają sami siebie za nadzwyczajnie pobożnych, lecz wewnątrz srożą się za najmniejszą zniewagę. Choćby kto tak był święty, że cuda by czynił, to bez miłości bliźniego nie mógłby jednak dostać się do nieba”. Jak dalece godna potępienia jest taka pobożność, chciał św. Franciszek pokazać własnym przykładem. Jednego dnia udał się założyciel zakonu do brata Leona na pobożną rozmowę. Kiedy na trzykrotne wezwanie brat Leon nic się nie odezwał, to bardzo dotknęło św. Franciszka. Lecz niebawem dowiedział się św. Franciszek przez oświecenie nadprzyrodzone, że brat Leon dlatego się nie odezwał bowiem był pogrążony w zachwyceniu. Natychmiast udał się św. Franciszek ze skruchą do brata Leona, wyznał przed nim swe posądzenie i rzucił się przed nim na ziemię. Kazał mu nastąpić na swe usta i pogardliwymi słowami potraktować, co też po wielkim wzdraganiu się wreszcie brat Leon musiał uczynić. Tak rozumiał św. Franciszek słowa Zbawiciela: „Po tym poznają wszyscy, żeście uczniami moimi, jeśli miłość mieć będziecie jeden ku drugiemu” (J 13, 35). O tej miłości bliźniego mówił św. Paweł: „Miłość złości nie wyrządza” (1 Kor 13, 4).

Ale, może mi ktoś powiedzieć: dlatego właśnie, że dążę do prawdziwej pobożności, gniewa mnie mocno, iż inni tak mało się przykładają do poprawy swych błędów. Najmilsi tercjarze, jeśliby to mówili rodzice czy przełożeni odnośnie do swych dzieci czy podwładnych, to taką gorliwość można tylko pochwalić. Lecz kiedy tak mówią inne osoby, to przypomina mi się ów faryzeusz, który modlił się w świątyni takimi słowami: „Boże, dziękuję Tobie, że nie jestem jak inni ludzie, drapieżni, niesprawiedliwi, cudzołożnicy, jak i ten celnik” (Łk 18, 11). Powiedzcie sami, czy jest to prawdziwa pobożność, jeśli się ktoś w kościele modli jak anioł, w domu zaś o byle co prowadzi kłótnie i spory, skłonny do przypisywania bliźniemu wszelkiego zła? Czy to nie obłudna pobożność, kiedy się Boga molestuje o względy i pobłażliwość dla własnych błędów, a dla bliźniego za najmniejsze wykroczenie domaga się surowej kary? Nie, najmilsi tercjarze, po stokroć nie! Posłuchajcie św. Franciszka Salezego: „Wielu zasłania się pewnymi zewnętrznymi czynami pobożności i świat ich ma za pobożnych, w rzeczywistości są oni martwymi posągami i cieniem pobożności”. Dlaczego? Dlatego, że im brakuje miłości. Miłość bowiem jest surowa dla siebie, a łaskawa w wydawaniu sądu o innych. Fałszywa pobożność przeciwnie, jest zaślepiona dla własnych błędów, unosi się zaś gorliwością nad drzazgami uchybień bliźnich. I co za owoc takiej nielitościwej gorliwości? Bliźni zostaje rozgoryczony, pokój zburzony, Bóg obrażony, a pobożność zniesławiona. Zaprawdę, nic nie jest tak przeciwne duchowi Trzeciego Zakonu, jak taka fałszywa pobożność. Gdyby kiedykolwiek takie faryzeuszostwo zakradło się do Trzeciego Zakonu, to dni jego zostałyby policzone.

2. Najmilsi członkowie Trzeciego Zakonu! Spójrzcie jeszcze raz na wzór doskonałej pobożności Boskiego Zbawiciela. Na modlitwie zapalało się Serce Jego miłością ku Ojcu niebieskiemu. Miłość ta znajdowała swój wyraz, nie tylko w pięknych i przyjaznych słowach, ale przede wszystkim w czynach miłości bliźniego i w pracy nad ratowaniem dusz. Przechodził wszędzie dobrze czyniąc. Sam powiedział do uczniów janowych: „Idźcie, donieście Janowi, coście słyszeli i widzieli: ślepi widzą, chromi chodzą, trędowaci bywają oczyszczeni, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim ewangelię opowiadają” ( Mt 11, 4-5). Byli wprawdzie niektórzy bliżsi Zbawicielowi niż pozostali, lecz nawet i tych bliższych sobie nie miłował miłością przyrodzoną, lecz głównie dla Boga. Okazało się to szczególnie w następujących okolicznościach. Kiedy Boski Zbawiciel pewnego razu nauczał w domu, a tłum Go otaczał, tak iż z podwórza nie można było dostać się do Niego, zawiadomiono Boskiego Mistrza: „Oto matka twoja i bracia twoi przed domem stoją szukając cię. A on odpowiadając, rzekł mówiącemu do siebie: Kto jest matką moją i którzy są braćmi moimi? I wyciągnąwszy rękę ku uczniom swoim rzekł: Oto matka moja i bracia moi. Albowiem ktokolwiek by spełnił wolę Ojca mego, który jest w niebiosach, ten jest bratem moim, i siostrą, i matką” (Mt 12, 48-50). Jakże wspaniały przykład dał Syn Boży wam wszystkim, coście się poświęcili pobożności! Jak wielu zostało otumanionych miłością własną. Odnoszą się zimno i odstręczająco do tych, których charakter im nie odpowiada, a za to hojnie darzą przychylnością i względami ulubione osoby. Może nią być na przykład dla kogoś jakaś przyjaciółka, o której nieustannie się myśli, nawet podczas modlitwy; niepokoi o nią, jeśli się znajduje daleko lub nie odwzajemnia przyjaźnią w takiej samej mierze. O takiej osobie się marzy, jej słabości i ułomności wychwala jak cnoty, jest się na jej usługi, sprawia się jej prezenty i za to jeszcze spodziewa się kiedyś nagrody od Boga! Posłuchajcie, co mówił czcigodny Dawid z Augsburga z zakonu franciszkańskiego: „Najpierw wmawia się sobie, że wszystko jest pobożnością i z tej przyjaźni wyciąga się korzyści duchowe. Lecz wszystko jest tylko przynętą, w której kryje się śmiertelny haczyk. Stopniowo przyjaźń staje się zwyrodniałą!”. Zwyrodniała przyjaźń staje się siłą, która niszczy całkowicie kwiat pobożności. O takiej zwyrodniałej pobożności słusznie mówił św. Bonawentura, że ona nie tylko nie jest żadną cnotą, ale jest wprost grzechem. Widać było taką sytuację, gdy pewna matka, całkowicie zatopiona we łzach, klęczała przy łóżku umierającego swego dziecka. Przybyły kapłan łagodnie ją upomniał, by pogodziła się z wolą Bożą jeśli Bóg wezwie jej dziecko do siebie. „Jak to? – zawołała matka, odchodząca od przytomności – Bóg nie może mi zabierać mego dziecka, ale musi mi go uzdrowić, inaczej byłby niesprawiedliwy”. Oto w jaki sposób miłość może się wyrodzić w grzech, kiedy nie pochodzi z prawdziwej pobożności. Bóg jest zazdrosny o swoją miłość. On sam chce być czczonym i hołd odbierać na ołtarzu naszego serca, a bliźnich mamy miłować tylko dla Boga. Dlatego Bóg pozwolił temu dziecku umrzeć, zabrał ci tego ponad miarę umiłowanego przyjaciela, dopuścił rozłąkę między tobą a bławatkiem twego serca, żebyś na przyszłość miłował bliźniego tylko z wyższych, nadprzyrodzonych pobudek, a więc dla samego Boga.

Najmilsi tercjarze! Od wszystkich takich naleciałości fałszywej pobożności była wolna miłość bliźniego św. Elżbiety, patronki Trzeciego Zakonu. Kochała ona bardzo swego cnotliwego małżonka i swe dzieci najczulszą miłością, lecz jak czysta to była miłość pokazała Elżbieta, gdy jej mąż hrabia się z nią żegnał, by stosownie do złożonego ślubu wyruszyć na wyprawę krzyżową w obronie Ziemi Świętej. „Wbrew rozkazowi Bożemu – powiedziała pobożna hrabina – nie będę cię zatrzymywała. Siebie i ciebie złożyłam Mu już w ofierze; idź w imię Boże”. To była dopiero godna podziwu pobożność. Kto zaś, prócz własnej rodziny, blisko był jej serca w szczególny sposób? Wcale nie jakaś książęcego pochodzenia przyjaciółka, albo jakieś możne i szlachetnie urodzone osoby, ale biedni i chorzy. Jak namiętny myśliwy nie zważa na żadną niepogodę i utrudzenie, kiedy tropi dzikiego zwierza, tak wyszukiwała hrabina niestrudzenie wszelkiego rodzaju nędzę. Po spadzistych i oddalonych ścieżkach wychodziła z koszem żywności z Wartburga, szukając ubogich w ich domostwach. Co dzień odwiedzała szpital w Eisenach, który kazała własnym kosztem wybudować. Własną ręką pielęgnowała najwstrętniej wyglądających chorych, obmywała ich rany (…) Tego, że źródłem tej nadzwyczajnej miłości bliźnich nie była naturalna dobroć serca i wrodzone współczucie, a nadprzyrodzona, czysta i zdrowa pobożność, dowiodła już dawniej Elżbieta w całkowitym darowaniu doznanej obrazy. Działo się to w czasie, kiedy to księżna została wypędzona ze swego zamku, ubogo ubrana, utrzymywała się z pracy własnych rąk. Pewnego dnia, przechodząc w Eisenach przez strumyk, została zepchnięta przez żebraczkę w błoto. Do tego niegodziwa żebraczka zaczęła jeszcze z niej szydzić, naigrawając się: „tu leżysz zupełnie słusznie, nie postępowałaś bowiem jak hrabina, kiedy nią jeszcze byłaś; teraz leż sobie w błocie, ja ci pomagać nie myślę”. I cóż na to odpowiedziała hrabina? Czy może wobec niesłychanej zniewagi zapłonęła natychmiast gniewem? Nie. Może wielce się zasmuciła, może płakała? Nie. Pobożna księżna nie tylko przebaczyła żebraczce, ale przyznała jej jeszcze słuszność i śmiejąc się odpowiedziała: „Słusznie mi się to należało za to, że niegdyś nosiłam na sobie złoto i drogie kamienie”. Zaprawdę, przyozdobiona w taką pobożność stała się Elżbieta dziwowiskiem i przed Bogiem i przed ludźmi.

Jeśli jednak tak pociągającą się przedstawia prawdziwa pobożność odnośnie bliźnich w każdym położeniu życia, to z drugiej strony przeciwną i odpychającą okazuje się przy nadarzonej sposobności przebrana w płaszczyk pobożności, sama siebie mająca na widoku miłość własna. Dlatego nie zapominajcie: pobożność, która jest twarda i pozbawiona miłości w sądzeniu bliźnich; pobożność, która nie chce przebaczyć doznanych uraz; pobożność, która nie znajduje wyrazu w czynach miłości chrześcijańskiej – taka pobożność próby nie wytrzymuje. Oto więc, najmilsi członkowie Trzeciego Zakonu, którzy spoglądacie z radosnym podziwem na waszą patronkę św. Elżbietę, posłuchajcie, jak ona dziś ze swego wspaniałego tronu woła do was: jeśli chcecie dążyć do prawdziwej pobożności to bądźcie moimi naśladowcami, tak jak ja byłam uczennica Chrystusową. Tak, podążajcie jak św. Elżbieta do praktycznej pobożności, która rozpoczyna się od uświęcenia własnego przez pokorę, umartwienie i wierne wypełnianie własnych obowiązków stanu; która następnie podnosi się do czci i uwielbienia Najwyższego, a stamtąd schodzi do dzieł miłości chrześcijańskiej. Wówczas wasza prawdziwa pobożność zasłuży na pochwałę Apostoła: „pobożność do wszystkiego jest pożyteczna, bo ma obietnice życia teraźniejszego i przyszłego” (1 Tym 4, 8). Tak, tu na ziemi przysienie wam już prawdziwy pokój serca i szczęśliwą godzinę śmierci; tam zaś sąd łaskawy oraz niewymowne szczęście niebieskie.

Amen.


(pisownię i styl uwspółcześniono)

1 o. Arsenjusz Völling z I zakonu św. Franciszka, Nauki dla członków III zakonu św. Franciszka oparte na własnych regułach (autoryzowane tłumaczenie z niemieckiego), Warszawa 1929, cz. 1, s. 342-349.