Drodzy Profesi i Postulanci, zgodnie z obietnicą wracamy w
miesiącu maju raz jeszcze
do nauk o. Völlinga. Korzystajcie z nich, w razie potrzeby
dostosowując do specyfiki naszego
III Zakonu.
Nauka na maj 2016 r.
XLVI
Prawdziwa pobożność w stosunku do bliźnich1
„dodawajcie (…) do pobożności zaś ukochanie braci, do
ukochania braci miłość”
(2 P 1, 5 i 7)
Najmilsi członkowie Trzeciego Zakonu! Jak nas poucza historia zakonu
franciszkańskiego, św. Franciszek na początku nie był
zdecydowany, czy jego bracia mają prowadzić życie kontemplacyjne,
czy czynne. Za kontemplacyjnym przemawiały wszystkie dotychczas
zakładane zakony, jak również samo usposobienie założyciela.
Lecz za czynnym jedna okoliczność przemawiała, która skłoniła
Świętego do połączenia życia czynnego z kontemplacyjnym, a był
nią przykład Zbawiciela. „Dlatego – mówił Franciszek do swych
braci – jest wolą Bożą, byśmy za Jego przykładem pokój
modlitwy przerywali dziełami miłości bliźniego”. Sposób
postępowania ojca serafickiego jest dla was właśnie wskazówką
najmilsi tercjarze, którzyście weszli do zakonu pokuty, jak wśród
świata macie pobożne życie prowadzić. Albowiem, jak już na
poprzedniej nauce rozważaliśmy, prawdziwa pobożność wznosi się
w sercu do składania czci Bogu, zniża się zaś ku bliźniemu w
miłości i miłosierdziu. Jeśli przeto wasza pobożność ma się
podobać Bogu, to musi jako wypróbowana we własnym uświeceniu i
czci Bożej znaleźć silny oddźwięk w czynnej miłości bliźniego.
Prawdziwa pobożność w stosunku do bliźniego okazuje się po
pierwsze, w łaskawych słowach i cierpliwym znoszeniu oraz po
drugie, w dziełach miłosierdzia z miłości ku Bogu. Niech św.
Franciszek pobłogosławi moim słowom!
1. Najmilsi członkowie Trzeciego Zakonu! Kiedy zechcemy szukać
przykładu prawdziwej pobożności, natychmiast przed naszymi oczami
staje sam jednorodzony Syn Boży. Całe noce czuwał na rozmowie ze
swoim Ojcem niebieskim, aby następnie zaraz rano z nową gorliwością
podjąć pracę nad zbawieniem dusz. Zmęczonego podróżą widzimy
Go siedzącego przy studni jakubowej nie tyle tak bardzo dla
wypoczynku, ile raczej by w bardzo oględnych słowach biedną
grzesznicę do nawrócenia skłonić. Przypomnijcie sobie wydarzenie
z Ogrodu Getsemańskiego. Zamiast nieszczęśliwego Judasza, który
na to zasłużył, zgromić z całą bezwzględnością, nazwał go
Zbawiciel przyjacielem swoim, a za pocałunek zdrajcy odwzajemnia się
słowami pełnymi pobłażliwej łagodności. Owszem, czasami
litościwy Zbawiciel wypowiadał ostrzejsze słowa. Ale przeciw komu?
Raz przeciw swoim uczniom, którzy uniesieni oburzeniem, że pewne
miasto w Samarii ich Boskiego Mistrza przyjąć nie chciało,
prosili, by zesłał ogień z nieba i to miasto spalił. Drugi raz
wpadł Zbawiciel w gniew sprawiedliwy przeciw twardym i nielitościwym
faryzeuszom, że z dumną pogardą na swoich bliźnich spoglądali.
Lecz i wówczas motywem tej gorliwości była miłość, która Jego
słowa łagodziła, a wynagrodzeniem nadwyrężonej miłości był
cel, który miał na oku. Tak więc pobożność Syna Bożego od czci
Ojca niebieskiego zniżała się do świadczenia miłości bliźniego.
Najmilsi tercjarze! Przyjrzyjcie się sobie w tym zwierciadle
wypróbowanej pobożności. Czy
i wy możecie powiedzieć o waszych modlitwach i ćwiczeniach
pobożnych, że one są dla was bodźcem do miłości bliźniego?
Jeśli ktoś dopuszczonym zostanie do stóp tronu królewskiego, by
tam złożyć hołd swego poddaństwa, a następnie wstając chciałby
znieważyć następcę tronu, to czy król mógłby uwierzyć w
zapewnienie miłości i czci takiego człowieka? A czy chrześcijanin
może wierzyć, że jego modlitwa jest Bogu przyjemna, kiedy ten
język, co przed chwilą Boga zapewniał o swej miłości i
wierności, teraz macza w żółci, by nią bliźniego krzywdzić? A
czy bliźni nie jest dziecięciem Bożym, bratem Jezusa Chrystusa?
Czy nie mówił św. Bonawentura: „Kto chce być pobożnym odnośnie
do bliźniego, ten musi znosić go cierpliwie!”. O fałszywej
pobożności już umiłowany uczeń Chrystusa swój wyrok
wypowiedział: „Jeśliby kto rzekł, iż miłuje Boga, a brata
swego by nienawidził, kłamcą jest” (1 J 4, 20). A św. Jan
Vianney tak mówił: „Niektórzy uważają sami siebie za
nadzwyczajnie pobożnych, lecz wewnątrz srożą się za najmniejszą
zniewagę. Choćby kto tak był święty, że cuda by czynił, to bez
miłości bliźniego nie mógłby jednak dostać się do nieba”.
Jak dalece godna potępienia jest taka pobożność, chciał św.
Franciszek pokazać własnym przykładem. Jednego dnia udał się
założyciel zakonu do brata Leona na pobożną rozmowę. Kiedy na
trzykrotne wezwanie brat Leon nic się nie odezwał, to bardzo
dotknęło św. Franciszka. Lecz niebawem dowiedział się św.
Franciszek przez oświecenie nadprzyrodzone, że brat Leon dlatego
się nie odezwał bowiem był pogrążony w zachwyceniu. Natychmiast
udał się św. Franciszek ze skruchą do brata Leona, wyznał przed
nim swe posądzenie i rzucił się przed nim na ziemię. Kazał mu
nastąpić na swe usta i pogardliwymi słowami potraktować, co też
po wielkim wzdraganiu się wreszcie brat Leon musiał uczynić. Tak
rozumiał św. Franciszek słowa Zbawiciela: „Po tym poznają
wszyscy, żeście uczniami moimi, jeśli miłość mieć będziecie
jeden ku drugiemu” (J 13, 35). O tej miłości bliźniego mówił
św. Paweł: „Miłość złości nie wyrządza” (1 Kor 13, 4).
Ale, może mi ktoś powiedzieć: dlatego właśnie, że dążę do
prawdziwej pobożności, gniewa mnie mocno, iż inni tak mało się
przykładają do poprawy swych błędów. Najmilsi tercjarze, jeśliby
to mówili rodzice czy przełożeni odnośnie do swych dzieci czy
podwładnych, to taką gorliwość można tylko pochwalić. Lecz
kiedy tak mówią inne osoby, to przypomina mi się ów faryzeusz,
który modlił się w świątyni takimi słowami: „Boże, dziękuję
Tobie, że nie jestem jak inni ludzie, drapieżni, niesprawiedliwi,
cudzołożnicy, jak i ten celnik” (Łk 18, 11). Powiedzcie sami,
czy jest to prawdziwa pobożność, jeśli się ktoś w kościele
modli jak anioł, w domu zaś o byle co prowadzi kłótnie i spory,
skłonny do przypisywania bliźniemu wszelkiego zła? Czy to nie
obłudna pobożność, kiedy się Boga molestuje o względy i
pobłażliwość dla własnych błędów, a dla bliźniego za
najmniejsze wykroczenie domaga się surowej kary? Nie, najmilsi
tercjarze, po stokroć nie! Posłuchajcie św. Franciszka Salezego:
„Wielu zasłania się pewnymi zewnętrznymi czynami pobożności i
świat ich ma za pobożnych, w rzeczywistości są oni martwymi
posągami i cieniem pobożności”. Dlaczego? Dlatego, że im
brakuje miłości. Miłość bowiem jest surowa dla siebie, a łaskawa
w wydawaniu sądu o innych. Fałszywa pobożność przeciwnie, jest
zaślepiona dla własnych błędów, unosi się zaś gorliwością
nad drzazgami uchybień bliźnich. I co za owoc takiej nielitościwej
gorliwości? Bliźni zostaje rozgoryczony, pokój zburzony, Bóg
obrażony, a pobożność zniesławiona. Zaprawdę, nic nie jest tak
przeciwne duchowi Trzeciego Zakonu, jak taka fałszywa pobożność.
Gdyby kiedykolwiek takie faryzeuszostwo zakradło się do Trzeciego
Zakonu, to dni jego zostałyby policzone.
2. Najmilsi członkowie Trzeciego Zakonu! Spójrzcie jeszcze raz na
wzór doskonałej pobożności Boskiego Zbawiciela. Na modlitwie
zapalało się Serce Jego miłością ku Ojcu niebieskiemu. Miłość
ta znajdowała swój wyraz, nie tylko w pięknych i przyjaznych
słowach, ale przede wszystkim w czynach miłości bliźniego i w
pracy nad ratowaniem dusz. Przechodził wszędzie dobrze czyniąc.
Sam powiedział do uczniów janowych: „Idźcie, donieście Janowi,
coście słyszeli i widzieli: ślepi widzą, chromi chodzą,
trędowaci bywają oczyszczeni, głusi słyszą, umarli
zmartwychwstają, ubogim ewangelię opowiadają” ( Mt 11, 4-5).
Byli wprawdzie niektórzy bliżsi Zbawicielowi niż pozostali, lecz
nawet i tych bliższych sobie nie miłował miłością przyrodzoną,
lecz głównie dla Boga. Okazało się to szczególnie w
następujących okolicznościach. Kiedy Boski Zbawiciel pewnego razu
nauczał w domu, a tłum Go otaczał, tak iż z podwórza nie można
było dostać się do Niego, zawiadomiono Boskiego Mistrza: „Oto
matka twoja i bracia twoi przed domem stoją szukając cię. A on
odpowiadając, rzekł mówiącemu do siebie: Kto jest matką moją i
którzy są braćmi moimi? I wyciągnąwszy rękę ku uczniom swoim
rzekł: Oto matka moja i bracia moi. Albowiem ktokolwiek by spełnił
wolę Ojca mego, który jest w niebiosach, ten jest bratem moim, i
siostrą, i matką” (Mt 12, 48-50). Jakże wspaniały przykład dał
Syn Boży wam wszystkim, coście się poświęcili pobożności! Jak
wielu zostało otumanionych miłością własną. Odnoszą się zimno
i odstręczająco do tych, których charakter im nie odpowiada, a za
to hojnie darzą przychylnością i względami ulubione osoby. Może
nią być na przykład dla kogoś jakaś przyjaciółka, o której
nieustannie się myśli, nawet podczas modlitwy; niepokoi o nią,
jeśli się znajduje daleko lub nie odwzajemnia przyjaźnią w takiej
samej mierze. O takiej osobie się marzy, jej słabości i ułomności
wychwala jak cnoty, jest się na jej usługi, sprawia się jej
prezenty i za to jeszcze spodziewa się kiedyś nagrody od Boga!
Posłuchajcie, co mówił czcigodny Dawid z Augsburga z zakonu
franciszkańskiego: „Najpierw wmawia się sobie, że wszystko jest
pobożnością i z tej przyjaźni wyciąga się korzyści duchowe.
Lecz wszystko jest tylko przynętą, w której kryje się śmiertelny
haczyk. Stopniowo przyjaźń staje się zwyrodniałą!”.
Zwyrodniała przyjaźń staje się siłą, która niszczy całkowicie
kwiat pobożności. O takiej zwyrodniałej pobożności słusznie
mówił św. Bonawentura, że ona nie tylko nie jest żadną cnotą,
ale jest wprost grzechem. Widać było taką sytuację, gdy pewna
matka, całkowicie zatopiona we łzach, klęczała przy łóżku
umierającego swego dziecka. Przybyły kapłan łagodnie ją
upomniał, by pogodziła się z wolą Bożą jeśli Bóg wezwie jej
dziecko do siebie. „Jak to? – zawołała matka, odchodząca od
przytomności – Bóg nie może mi zabierać mego dziecka, ale musi
mi go uzdrowić, inaczej byłby niesprawiedliwy”. Oto w jaki sposób
miłość może się wyrodzić w grzech, kiedy nie pochodzi z
prawdziwej pobożności. Bóg jest zazdrosny o swoją miłość. On
sam chce być czczonym i hołd odbierać na ołtarzu naszego serca, a
bliźnich mamy miłować tylko dla Boga. Dlatego Bóg pozwolił temu
dziecku umrzeć, zabrał ci tego ponad miarę umiłowanego
przyjaciela, dopuścił rozłąkę między tobą a bławatkiem twego
serca, żebyś na przyszłość miłował bliźniego tylko z
wyższych, nadprzyrodzonych pobudek, a więc dla samego Boga.
Najmilsi tercjarze! Od wszystkich takich naleciałości fałszywej
pobożności była wolna miłość bliźniego św. Elżbiety,
patronki Trzeciego Zakonu. Kochała ona bardzo swego cnotliwego
małżonka i swe dzieci najczulszą miłością, lecz jak czysta to
była miłość pokazała Elżbieta, gdy jej mąż hrabia się z nią
żegnał, by stosownie do złożonego ślubu wyruszyć na wyprawę
krzyżową w obronie Ziemi Świętej. „Wbrew rozkazowi Bożemu –
powiedziała pobożna hrabina – nie będę cię zatrzymywała.
Siebie i ciebie złożyłam Mu już w ofierze; idź w imię Boże”.
To była dopiero godna podziwu pobożność. Kto zaś, prócz własnej
rodziny, blisko był jej serca w szczególny sposób? Wcale nie jakaś
książęcego pochodzenia przyjaciółka, albo jakieś możne i
szlachetnie urodzone osoby, ale biedni i chorzy. Jak namiętny
myśliwy nie zważa na żadną niepogodę i utrudzenie, kiedy tropi
dzikiego zwierza, tak wyszukiwała hrabina niestrudzenie wszelkiego
rodzaju nędzę. Po spadzistych i oddalonych ścieżkach wychodziła
z koszem żywności z Wartburga, szukając ubogich w ich domostwach.
Co dzień odwiedzała szpital w Eisenach, który kazała własnym
kosztem wybudować. Własną ręką pielęgnowała najwstrętniej
wyglądających chorych, obmywała ich rany (…) Tego, że źródłem
tej nadzwyczajnej miłości bliźnich nie była naturalna dobroć
serca i wrodzone współczucie, a nadprzyrodzona, czysta i zdrowa
pobożność, dowiodła już dawniej Elżbieta w całkowitym
darowaniu doznanej obrazy. Działo się to w czasie, kiedy to księżna
została wypędzona ze swego zamku, ubogo ubrana, utrzymywała się z
pracy własnych rąk. Pewnego dnia, przechodząc w Eisenach przez
strumyk, została zepchnięta przez żebraczkę w błoto. Do tego
niegodziwa żebraczka zaczęła jeszcze z niej szydzić, naigrawając
się: „tu leżysz zupełnie słusznie, nie postępowałaś bowiem
jak hrabina, kiedy nią jeszcze byłaś; teraz leż sobie w błocie,
ja ci pomagać nie myślę”. I cóż na to odpowiedziała hrabina?
Czy może wobec niesłychanej zniewagi zapłonęła natychmiast
gniewem? Nie. Może wielce się zasmuciła, może płakała? Nie.
Pobożna księżna nie tylko przebaczyła żebraczce, ale przyznała
jej jeszcze słuszność i śmiejąc się odpowiedziała: „Słusznie
mi się to należało za to, że niegdyś nosiłam na sobie złoto i
drogie kamienie”. Zaprawdę, przyozdobiona w taką pobożność
stała się Elżbieta dziwowiskiem i przed Bogiem i przed ludźmi.
Jeśli jednak tak pociągającą się przedstawia prawdziwa pobożność
odnośnie bliźnich w każdym położeniu życia, to z drugiej strony
przeciwną i odpychającą okazuje się przy nadarzonej sposobności
przebrana w płaszczyk pobożności, sama siebie mająca na widoku
miłość własna. Dlatego nie zapominajcie: pobożność, która
jest twarda i pozbawiona miłości w sądzeniu bliźnich; pobożność,
która nie chce przebaczyć doznanych uraz; pobożność, która nie
znajduje wyrazu w czynach miłości chrześcijańskiej – taka
pobożność próby nie wytrzymuje. Oto więc, najmilsi członkowie
Trzeciego Zakonu, którzy spoglądacie z radosnym podziwem na waszą
patronkę św. Elżbietę, posłuchajcie, jak ona dziś ze swego
wspaniałego tronu woła do was: jeśli chcecie dążyć do
prawdziwej pobożności to bądźcie moimi naśladowcami, tak jak ja
byłam uczennica Chrystusową. Tak, podążajcie jak św. Elżbieta
do praktycznej pobożności, która rozpoczyna się od uświęcenia
własnego przez pokorę, umartwienie i wierne wypełnianie własnych
obowiązków stanu; która następnie podnosi się do czci i
uwielbienia Najwyższego, a stamtąd schodzi do dzieł miłości
chrześcijańskiej. Wówczas wasza prawdziwa pobożność zasłuży
na pochwałę Apostoła: „pobożność do wszystkiego jest
pożyteczna, bo ma obietnice życia teraźniejszego i przyszłego”
(1 Tym 4, 8). Tak, tu na ziemi przysienie wam już prawdziwy pokój
serca i szczęśliwą godzinę śmierci; tam zaś sąd łaskawy oraz
niewymowne szczęście niebieskie.
Amen.
(pisownię i styl
uwspółcześniono)
1
o. Arsenjusz Völling z I zakonu św. Franciszka, Nauki dla
członków III zakonu św. Franciszka oparte na własnych regułach
(autoryzowane tłumaczenie z niemieckiego), Warszawa 1929, cz. 1, s.
342-349.