DUSZOM ZBOLAŁYM…
(ks. Ludwik Niedbał, Duszom
zbolałym, Księgarnia i Drukarnia Katolicka Katowice 1933)
Gdy rzucimy okiem ducha na
zaranie dziejów ludzkości, otwiera się przed nami cudny widok rozkosznej krainy
rajskiej, zamieszkanej przez człowieka wolnego od wszelkiej nędzy i boleści, o
duszy odzianej w szatę nadprzyrodzoną sprawiedliwości i świętości, nie
splamionej żadną namiętnością – o ciele pięknym, pełnym młodzieńczej siły,
którą na zawsze podtrzymywać miał pokarm z drzewa życia. Żył w ciągłym
obcowaniu z Bogiem, wyposażony ponadto hojnie w przyrodzone dary bystrego
umysłu, którym wnikać miał w myśli Boże, i silnej woli, którą z własnej decyzji
miał ukochać zamiary Stwórcy – i w ten
sposób wewnętrznie i zewnętrznie, umysłem, słowem i czynem głosić chwałę Pana.
Lecz dlatego właśnie potrzeba
było, aby był doświadczany. Człowiek był obrazem Boga, był panem stworzenia,
niekrępowany w postanowieniach swych, nieśmiertelny, niezdolny do cierpień.
Rozum jego głęboko był zanurzony w pełni wiadomości i mądrości Bożych, jego
wola węzłem świętym złączona w najczystszej harmonii z wolą Boga, był
szczęśliwy i święty, podobny do Stwórcy, prawie równy aniołom.
Tylko więzy posłuszeństwa miały
mu przypomnieć, że Bóg jest Panem, którego łaskawości zawdzięczał wszystko,
czym był, i co posiadał, i jedynie obowiązek posłuszeństwa był dla niego
przestrogą, iż człowiekiem tylko był, nie Bogiem. Wobec jego bezgranicznej,
przez żadne stworzenie nie ukróconej wolności i godności władczej, wyraźny nakaz
Boży wymagał od niego posłuszeństwa dla posłuszeństwa samego, jako wyrazu i
pokornego uznania zależności od Boga; jako aktu hołdowniczego, którym miał
przyznać, że tylko Bóg jest Stwórcą i
Panem, początkiem i celem jego.
Posłuch wobec nakazu Bożego był
więc właściwym aktem kultu sprawowanego przez człowieka, był jego religią. I
odwrotnie, z przekroczenia nakazu narodzić się musiało ubóstwienie własne
człowieka, i tym samym stanowcze zerwanie z Bogiem. Święty Jan Chryzostom w
jednej ze swych homilii powiada: „Jak wielki, szczodry pan, który piękne swe
pałace oddawszy słudze do użytku, nie żąda za nie stosownej zapłaty, lecz
wymaga tylko uznania swej władzy zwierzchniej, by sługa zawsze pamiętał, że nie
on jest panem tych wspaniałości, ale że zawdzięcza ich użytek jedynie dobroci i
hojności właściciela, tak Bóg postąpił z człowiekiem. Złożywszy cały świat
widzialny u stóp jego, drogocennymi skarbami niewidzialnymi obsypawszy go,
zakazał mu jedynie owocu z jednego drzewa, aby człowiek nie uniósł się pychą i
nie sądził, że wszystko, na co spoglądają jego oczy, własnością też i dziełem
jego jest”.
Pierwszy więc zakaz Stwórcy wobec
pierwszego człowieka nie był niczym innym, jak inną formą dogmatu
fundamentalnego wszelkiej religii i moralności, synonimem wielkiego
przykazania, ogłoszonego na Synaju i przez Chrystusa Pana potwierdzonego, które
brzmi: „Będziesz miłował Pana, Boga swego ze wszystkiego serca swego, i ze
wszystkiej duszy swej, i ze wszystkiej myśli swojej” (Mt 22, 37). Jednak
człowiek nie wytrwał w próbie, którą mu Bóg nałożył, i stał się obcym wysokiemu
powołaniu swemu, tajemniczemu królestwu łaski, w którym go Stwórca postawiał. A
ponieważ Adam nie był jednym z ludzi tylko, lecz głową i przedstawicielem
całego rodzaju ludzkiego, osobnikiem i rodzajem równocześnie, upadek jego nie
był upadkiem osobistym tylko, indywidualnym, lecz upadkiem całego rodzaju,
który wedle najmiłościwszych zamiarów Bożych miał po pierwszym rodzicu wziąć w
spadku nie tylko dary fizyczne, ale także duchowe wraz ze świętością i
sprawiedliwością, do jakiej Stwórca wyniósł pierwszych rodziców.
W Adamie upadł więc cały rodzaj
ludzki, i dzieje pierwszego grzechu są zarazem dziejami każdego grzechu,
dziejami grzechu w ogóle. Zaczęło się i zaczyna wyuzdanym popędem samowoli,
chęcią dorównania Bogu, a skończyło się i kończy na chuciach niskich, na
wyuzdaniu zmysłów, na poniżeniu i zezwierzęceniu całego człowieka. Pierwszy
grzech był pychą, nieposłuszeństwem, niewiarą, niewdzięcznością, pogardą Boga,
był grzechem – jak pisał św. Augustyn – „niewymownie wielkim”, tym większym, im
wyższy był umysł pierwszych rodziców, im czystsza była ich dusza, im hojniejsze
były dobrodziejstwa od Boga otrzymane, im cięższa była zagrożona kara, im
przedziwniejszy był wysoki poziom, do którego ich wzniosła łaska.
Dlatego też skutki grzechu były
straszne. Darami nadprzyrodzonymi wywyższona i uświęcona dusza wywierała
dotychczas wpływ przemożny na ciało i całą naturę ludzką. Teraz zaś przylgnęła
do prochu i uległa bezwładowi, jak ciało upada i ulega bezwładowi, gdy dusza z
niego uchodzi. Łączność jej z Bogiem została zerwana, utracona łaska i przyjaźń
Boża. Z dziedziców królestwa niebieskiego Adam i potomstwo jego stali się
niewolnikami węża. Dusza, zamiast podnosić człowieka, doznaje poniżenia i wbrew
przeznaczeniu swemu, wbrew odwiecznej woli Stwórcy, służy bardzo często
grzechowi, zamiast być narzędziem i sługą świętości. Jej dary przyrodzone w
znacznej mierze doznały upośledzenia, umysł i wola osłabły, i pierwsi rodzice,
wygnani z raju, ucisk wielki odtąd ponosić musieli, ucisk ciężkiej pracy, ucisk
ciężkich cierpień, ucisk gorzkiej śmierci.
I przewala się od tego czasu po
nieszczęsnej ziemi naszej szeroki a rwący potok biedy, nędzy, goryczy i tysięcznych
uciążliwości. Jak straszliwie gnębią ludzkość choroby fizyczne i psychiczne,
jak groźnym i bolesnym memento jest
grób! Jakież przepaści zepsucia, złośliwości, demonicznej nienawiści, jakie
otchłanie kłamstwa, obłudy, żądzy krwi i zgorszenia przedstawiają dzieje
ludzkości przerażonemu oku naszemu! Łzy płyną nieustannym strumieniem, cała
droga, którą człowiek kroczy od czasu zamknięcia się bram rajskich już tyle
tysięcy lat, i która skończy się dopiero
w ostatni dzień, zamykający historię świata, zasłana jest boleśnie raniącym cierniem. I nie ma
człowieka, który by wolny był od utrapień i ucisku; nie uwalniają od nich ani
bogactwo, ani sława, ani nauka, ani sztuka, ani powodzenie zewnętrzne. Gdybyśmy
zajrzeć mogli do serc i sumień ludzi pozornie szczęśliwych, jakiż smutek
bolesny, jaka trwoga i rozpacz przedstawiłyby się niejednokrotnie naszym oczom!
Życie przygniata ciężarem swym
nawet cnotę i świątobliwość. Olbrzymi zaiste musi być dług ludzkości, skoro Bóg
żąda od niej spłaty tak niezmiernie twardej i łzawej. Lecz nie może być
inaczej. W obecnym porządku świata cierpienie jest nieuniknione, jest
koniecznym następstwem niedorozwoju naszej natury, następstwem naszych upadków moralnych,
naszej ułomności i naszych grzechów. Każdy
człowiek musi na ziemi przejść swoją Golgotę, a wszystko zależy od tego, w
jakim duchu ją przejdzie. Gdy w sercu nie ma wiary ani ufności, udręki
moralne i fizyczne stają się nieznośnymi i kończą się rozpaczą. Ulgę i ukojenie
znajdzie ten tylko, który szuka ich tam, gdzie ich szukać trzeba, nie u ludzi,
ani w pociechach i upojeniach, jakie świat dał może.
W osobie po Zbawicielu
najświętszej i najdostojniejszej, córce Joachima i Anny, wszystkim duszom zbolałym
i przeżyciami zgnębionym przyświeca przedziwnym blaskiem wzór wzniosłej, cichej
cierpliwości w doświadczeniach, jakimi życie Jej przepełnione było. Jak
niewymownie ciężkim i bolesnym musiały one duszę Jej przytłaczać brzemieniem,
skoro Kościół św. do Niej odnosi słowa proroka: „Komu cię przyrównam, albo komu
cię podobną uczynię, Córko Jerozolimska? Z kim cię porównam, aby cię pocieszyć,
panno, Córko Syjońska? Bo wielka jest jako morze żałość twoja” (Treny 2, 13);
„Napełnił mnie gorzkością, napoił mnie piołunem” (Treny 3, 15) i „O, wy
wszyscy, którzy idziecie przez drogę,
obaczcie a przypatrzcie się, jeśli jest boleść, jako boleść moja!” (Treny 1,
12).
Co Kościół św. tu w ogólnych
słowach o Maryi głosi, poznajmy w szczegółach życia Jej, i uczmy się znosić nędzę tego świata z pokorą i
cierpliwością, skoro nawet Ona, uprzywilejowana od Boga jak nikt inny, dźwigała
przez całe życie niezmiernie większy ciężar, aniżeli nam przypada w
udziale.