trzecizakonfsspx.blogspot.com jest stroną Trzeciego Zakonu Bractwa Kapłańskiego świętego Piusa X w Polsce.
Znajdują się na niej najważniejsze informacje z życia naszej Duchowej Rodziny, intencje modlitewne oraz listy Duchowego Ojca, rozważania, biuletyny i wykłady. Intencje modlitewne obowiązują od każdego pierwszego dnia miesiąca.

czwartek, 30 kwietnia 2015

Rozważanie na miesiąc MAJ




PORANEK WIELKANOCNY
Magdalena, choć zbliżyła się w czasie Męki Pańskiej do grona pobożnych niewiast z Galilei, mieszkała jednak nie razem z nimi, lecz u znajomych, których miała wielu w stolicy. Aby więc wykonać plan wspólnie powzięty namaszczenia zwłok Pana, umówiła się była z Marią Jakubową, Salomeą i innymi uczestniczkami zamierzonej wyprawy. Postanowiły wspólnie, że w niedzielę rano o wschodzie słońca spotkają się przed bramą sądu i razem pójdą do grobu. Jednak nieutulony żal i gorący temperament nie pozwoliły Magdalenie czekać na umówioną godzinę. Nie tylko, że słońce jeszcze nie wzeszło, ale i pierwszy brzask nie pokazał się na niebie, a ona już stała na wyznaczonym miejscu przed bramą miasta. Nie zastawszy oczywiście żadnej z towarzyszek, puściła się sama ku ogrodowi Józefa. Nie miała zamiaru otwierać grobu bez innych, owszem chciała niebawem powrócić, by poczekać na galilejskie niewiasty przy bramie, ale pragnęła koniecznie przynajmniej okiem rzucić na miejsce spoczynku swego Mistrza. Gnębiły ją jakieś złe przeczucia: a nuż Żydzi zabrali ciało? A może jeszcze po zgonie znieważyli święte zwłoki? Niepokój jej wzrósł, gdy dostrzegła w mroku kilka postaci ludzkich, biegnących ze wzgórza na przełaj ku miastu. Przyspieszyła kroku i zdyszana wbiegła do ogrodu. Ale zaledwie doszła pod skałę, stanęła jak wryta i załamała ręce. Choć ciemno jeszcze było, zwłaszcza w cieniu drzew, ujrzała wszystko aż nadto wyraźnie: drzwi grobu szeroko otwarte, kamień odrzucony na bok, dookoła ślady pobytu większej ilości ludzi! Z ust Magdaleny wyrwał się jęk: „A więc zabrali Pana! Wynieśli Go, żeby nawet nie można było oddać Mu ostatniej posługi!”. Co tu począć? Do kogo się udać? Do Maryi? A cóż Ona biedna pomoże? Jedynie Jan przyszedł jej na myśl. On nie bał się iść za Panem aż na Golgotę, on ma znajomych w kołach kapłańskich. Niewiele myśląc i nie tracąc czasu na oglądanie miejsca, pobiegła z powrotem. Dławiły ją łzy, ale miłość dodawała jej sił. Nie upłynęło pół godziny, a była już na górze Syjon. Wpadła jak wicher do izby, gdzie Piotr z Janem jeszcze pogrążeni byli we śnie. „Wzięto Pana z grobu — zawołała, wybuchając płaczem — a nie wiemy gdzie Go położono”.


Niedługo po pospiesznym powrocie Magdaleny do miasta, stawiły się na umówionym miejscu, przed bramą niewiasty galilejskie: Maria — matka Jakuba, Salome, Joanna — żona Chuzy i kilka jeszcze innych, należących do tego samego grona wiernych sług Jezusowych. Nie spotkawszy Magdaleny, przypuszczając, że może wyprzedziła je w drodze do grobu, puściły się same. Że wczoraj wieczorem postawiono straż przy grobie, o tym nie wiedziały nic, ale niepokoił je wielki głaz, którym zastawione były drzwi. Czy potrafią same go odsunąć? Czy znajdzie się ktoś życzliwy do pomocy? Różowe słońce wynurzało się właśnie spoza skał Kalwarii, gdy wchodziły do ogrodu. Przeszły już cienistą ścieżkę, za którą przebłyskiwała wśród liści maleńka polanka pod skałą, gdy wtem Maria Jakubowa, idąca przodem, zatrzymała się w miejscu. „Kamień odwalony!” — szepnęła z bojaźnią. „Nie może być!” — usłyszała. „To popatrzcie!” — powiedziała. Spojrzały przez zarośla i ukazała się prawda. Potężny głaz odrzucony był o kilka kroków, drzwi otwarte. Stanęły na chwilę, nasłuchując pilnie, czy nie odezwie się jakiś szmer. Wreszcie ośmielone ciszą podeszły pod skałę. Zajrzały ostrożnie przez drzwi: przedsionek był pusty. Zeszły po schodach, posunęły się aż do otworu komory grobowej i okrzyk trwogi wyrwał im się z piersi. Łożysko kamienne, gdzie leżało ciało Pańskie, było puste. Ale nie to napełniło je bojaźnią. Po prawej ręce, tam gdzie spoczywała głowa Zbawiciela, siedziała jakaś postać w bieli, a przedziwnie jasna i chwalebna!

Niewiasty spuściły oczy i stały struchlałe. Byłyby uciekły, gdyby przerażenie nie przykuło ich do miejsca. Lecz w tejże chwili odezwał się anioł głosem pełnym słodyczy: „Nie bójcie się, bo wiem, iż Jezusa, który ukrzyżowany został, szukacie. Nie ma Go tu, albowiem powstał, jak to zapowiedział. Chodźcie, a zobaczcie miejsce, gdzie był położony Pan”. Ale biedne niewiasty, nie wierząc oczom i uszom, stały dalej niepewne i drżące. „Wspomnijcie — rzekł anioł jeszcze łagodniej — czy nie powiadał, gdy jeszcze był w Galilei, iż potrzeba aby Syn Człowieczy był wydany w ręce ludzi grzesznych i był ukrzyżowany, a trzeciego dnia aby zmartwychwstał? Czemuż więc szukacie żyjącego wśród umarłych?”. W duszach niewiast począł nagle robić się dzień. Prawda! Wszak Pan nie raz powtarzał, że będzie umęczony i zmartwychwstanie! Podniosły oczy, w których pierwsze świty radości poczęły łagodzić obawę. „Więc teraz — zakończył anioł — prędko idąc, powiedzcie uczniom Jego i Piotrowi, iż powstał i uprzedza was do Galilei — tam Go oglądajcie!”. Odwróciły się niewiasty i wybiegły. Napełniała im serca i bojaźń, i zdumienie, i jakaś radość tak potężna, że jakby skrzydła wyrastały im u ramion. Nie mówiły nic, nawet do siebie, jakby w obawie, że dźwięk głosu spłoszy cudowne widzenie, które dotąd świeciło im w oczach, i zatrze pamięć usłyszanej nowiny. Ale gdy schodziły już w dół wąwozu, wiodącego ku miastu, patrzą, a tu biegnie pod górę Piotr z Janem i zapłakana, nieprzytomna Magdalena. „Nie ma Pana w grobie — wołają — Już powstał! Miałyśmy widzenie anielskie”. Lecz nikt z biegnących nie chciał słuchać. Piotr w ogóle niewiele zważał na kobiece gadania, Magdalena o niczym nie chciała wiedzieć, tylko, że zabrano jej Mistrza. Na jednego Jana wywarły słowa niewiast pewne wrażenie, ale i jego zanadto pobudzała i miłość i ciekawość, żeby zechciał zatrzymywać się dłużej.

Rozeszły się gromadki: niewiasty podążyły ku miastu, a apostołowie z Magdaleną na górę. W piersiach Jana gwałtownie tłukło się serce. Ożywiało go tak, że wyprzedził oboje towarzyszów i przybiegłszy do skały czym prędzej zszedł do przedsionka grobu. Tutaj jednak powstrzymała go święta obawa, więc nie posunął się dalej, tylko spojrzawszy przez otwór, ujrzał w grobie porzucony, pusty całun. Dobiegł zdyszany Piotr i wszedł. Ogarnęło obydwóch zdumienie. Ciała nie wyniesiono, bo zabrano by je ze spowiciem, a tu leży i prześcieradło, i chusta z głowy zwinięta osobno, i nie było żadnego rabunku, bo i cóż tu rabować? Chyba tę odrobinę płótna, która pozostała nietknięta wśród rozsypanych wonności. A jednak grób pusty! Obejrzeli wszystko, okrążyli skałę z zewnątrz i przeszukali pobliskie zarośla. Nie było nigdzie nic oprócz śladów pobytu straży. Nie było co robić, więc puścili się z powrotem. Piotr szedł w jakimś ponurym rozmyślaniu, ale Jan nie był chmurny. Przeczysty miłośnik Chrystusowy już wierzył. Co i jak się stało, tego nie wiedział i dlatego nie próbował przekonywać towarzysza, w duszy jednak miał już niezachwianą pewność, że najsłodszy Mistrz nie pozostał w więzach śmierci. „O! żeby ujrzeć Go jeszcze! — myślał sobie w sercu — O! żeby On nie zapomniał o nas i znowu wrócił do grona swoich uczniów!”.

Magdalena tymczasem pozostała u grobu. Chociaż patrzyła i na krzyż, i na śmierć Pana, przecież nic nie wydało się jej tak strasznym, jak to nieludzkie wyniesienie zwłok. Więc już i śladu nie ma po najsłodszym Mistrzu! Więc już nie ucałuje i nie obleje łzami ran najdroższych! Dopiero teraz zdało się jej, że straciła wszystko i że już nic nie ma dla niej na całym świecie znaczenia. A tu jeszcze nikt nie troszczy się o Pana i sami uczniowie odeszli! Zaczęła płakać tak nieutulenie, tak rzewnie, jakby prócz tych łez nie miała co robić na ziemi. Ona nie ruszy się od tego grobu, ona tu będzie trwać, gdzie leżało ciało Pana! I jakby chcąc raz jeszcze obejrzeć ten kamień, którego dotykały zwłoki Mistrza, przechyliła się w dół i przez łzy spojrzała do wnętrza. Po obu stronach jaskini grobowej siedziało dwóch aniołów w szatach białych, a świetnych. „Niewiasto — rzekli — czemu płaczesz?”. Ale co jej było po aniołach, kiedy aniołowie to nie jej Jezus! „Bo wzięto Pana mego — odparła łkając — a nie wiem gdzie Go położono”. Lecz w tejże chwili za jej plecami rozległ się szmer. Odwróciła się szybko i ujrzała nieznanego człowieka, odzianego tak, jak mógł być ubrany jakiś dozorca ogrodu lub włodarz józefowego folwarku. Zapomniała w jednej chwili o aniołach i złożyła błagalnie ręce. „Niewiasto! — odezwał się nieznajomy — czemu płaczesz, kogo szukasz?”. Ale pytanie pozostało bez odpowiedzi. „Panie! — zawołała z serdeczną prośbą — jeśli ty Go wziąłeś, powiedz mi gdzieś Go położył, a ja Go wezmę”. Jezus uśmiechnął się słodko. W mgnieniu oka zmieniła się twarz jego i szata, a jasne, najmilsze spojrzenie Mistrza spoczęło na spłakanych oczach wiernej służebnicy. Jak niegdyś, gdy siadywała u stóp Jego w Betanii, tak odezwał się teraz jednym słowem: „Mario!”.

W oczach Magdaleny zajaśniało całe niebo. Ani się dziwi, ani lęka, ani pyta, tylko kocha nad życie, ponad wszystko. Na dźwięk dobrze znanego głosu i na widok przesłodkich rysów, upadła na kolana i złożyła ręce. „Rabboni!” — rzekła z zachwytem. Dusza jej była już w niebie. Jak przed chwilą czuła się rzucona w otchłań rozpaczy, tak teraz o świecie zapomniała ze szczęścia. Mistrz żyje i ona znowu patrzy Mu w oczy, a On spogląda na nią, z taką samą jak niegdyś dobrocią. Pochyliła się do stóp Pana, jakby chcąc dziękować, że On żyje, że przyszedł do niej, że ją kocha. U tych stóp było jej miejsce, bo tu znalazła i duszę swoją, i wszystko. Lecz Jezus nie pozwolił na długie wylewy miłości. To jeszcze nie niebo, dobra Mario! Jeszcze długie lata oczyszczać się będziesz cierpliwością i pokorą, aż wypali się wszystko, co w twoich świętych uczuciach jest jeszcze dzisiaj zbyt nagłe, zbyt porywcze, nie dosyć ciche. „Nie dotykaj mnie — rzekł Pan łagodnie — bom jeszcze nie wstąpił do Ojca mego. Ale idź do braci moich, i powiedz im: «Oto wstępuję do Ojca mojego i Ojca waszego, Boga mojego i Boga waszego»”. To rzekłszy, wzniósł oczy w niebo i zniknął. Magdalena została na kolanach, ale nie widziała już nic tylko liście palm, wiszące na tle błękitu nieba.

W chwili, gdy to działo się w ogrodzie Józefa, w wieczerniku toczyła się tak żywa rozmowa, że przechodziła chwilami niemal w spór. Maria Jakubowa, Salome i Joanna usiłowały przekonać apostołów, że Pan żyje, że aniołowie po kilka razy powtarzali im to z naciskiem; że ich widzenie nie mogło być iluzją. Ale im więcej mówiły, tym mniej znajdowały wiary u słuchaczy. „Zdały się uczniom te słowa jako plotki i nie wierzyli im”. Gdy Piotr z Janem powrócili od grobu, zarzucono ich pytaniami, czy widzieli aniołów. Dowiedziawszy się, że nie widzieli nic, tylko porzucone chusty, partia opozycji jeszcze silniej podniosła głowę. Najwymowniejszy ze wszystkich był Tomasz. „Gdyby Pan był wstał z martwych — dowodził z zapałem — czyż przede wszystkim nie ukazałby się nam, swoim uczniom? I gdzież jest, jeśli żyje? Czy jest w tym jaki sens, żeby powstawał po cichu i nikomu się nie pokazał? Ot po prostu wyniesiono gdzieś ciało, a niewiastom przyśniło się chyba, że widziały aniołów!”.

Piotr nie mówił nic i Jan niewiele. Biedne, zakrzyczane zwiastunki zmartwychwstania nie wiedziały już co począć, gdy nagle otworzyły się drzwi. W progu stała Magdalena, z twarzą rozpromienioną jak słońce. „Widziałam Pana — zawołała głosem, z którego przelewał się zachwyt i niezachwiana pewność — kazał mi iść do was i donieść, że wstępuje do Ojca”. „Gdzie widziałaś, jak wyglądał?” — posypały się pytania. „Widziałam u grobu. Stanął przy mnie w innej postaci; myślałam, że to ogrodnik, a to był Pan. Przemówił do mnie: «Mario», a gdy chciałam objąć Mu nogi, zniknął”. „Żywy i w swoim ciele?” — pytali. „Żywy, taki sam jak był, tylko przedziwnie jasny. Na rękach i nogach miał jeszcze ślady gwoździ” — odpowiedziała.

Niesłychana wiadomość padła w grono apostołów jak kość niezgody. Jan wzniósł oczy w niebo z radością. Piotra ogarnęło jakieś drżenie, Jakub starszy i Andrzej stali niepewni, reszta z niedowierzaniem wzruszała ramionami. Ale nad wszystkim górował głos Tomasza: „Nie wierzę — wołał — i nie uwierzę! Choćby mi dziesięć takich niewiast mówiło, że Go widziały, nie uwierzę! Od wieków nie słyszano, by ukrzyżowany i zabity na powrót ożył!”. „A czy słyszano, by powstał człowiek cuchnący już i od czterech dni umarły? — pytali inni — By przejrzał ślepy od narodzin? By z pięciu chlebów najadło się pięć tysięcy ludzi?”. „Nie wierzę — odpowiadał — Musiałbym chyba na te oczy moje Go ujrzeć i rekami swoimi Go dotknąć!”. Zapanował taki przykry nastrój rozdrażnienia i wzajemnych żalów, że niepodobna było dalej być razem. Jan z Magdaleną udali się do Matki Najświętszej. Tomasz wyszedł na miasto. Piotr także gdzieś się ulotnił. Część tylko uczniów została w wieczerniku. Pobożne niewiasty umyśliły raz jeszcze wybrać się do grobu. Nie szukały już wzmocnienia wiary, bo wierzyły całym sercem, ale ciągnęła je święta żądza dowiedzenia się czegoś jeszcze o Panu. Może zastaną jeszcze anioła? Może im powie, gdzie szukać Zbawiciela? Minęły miasto, w którym zaczynał się już ruch poranny. Potem powoli, rozmawiając ciągle o wydarzeniach trwającego dnia, poszły wąwozem na górę. Na odkrytych miejscach już mocno grzało słońce, ale w ogrodzie Józefa trzymał się jeszcze chłód. Weszły przez bramę, nasłuchując, czy kogo nie ma wewnątrz, lecz nie słychać było nikogo. Zaledwie jednak zapuściły się cienistą ścieżką, wiodącą do grobu, patrzą, a tu ktoś idzie naprzeciw. Idzie tak cicho, że nie słychać kroków stawianych po ziemi; na twarzy i szacie igra mu słońce, przebłyskując wśród liści. Niewiasty stanęły niepewne, a nieznajomy wciąż posuwał się ku nim. Już usunęły się, by przepuścić go koło siebie po ścieżce, gdy wtem patrzą i oczom nie wierzą: to Pan, Pan żywy, a pełen jasności i dobroci! Jezus uśmiechnął się mile do wiernych służebnic. „Witajcie! — rzekł im słodko — A one przystąpiły i ujęły nogi Jego i pokłon Mu uczyniły”. Pan się nie bronił. Widocznie innymi drogami prowadził ich ciche serca i płomienną duszę Magdaleny. Gdy uczyniły już zadość swojej miłości i klęczały w niemym zachwycie, ale nie bez świętego lęku, rzekł im jeszcze Jezus: „Nie bójcie się! Idźcie, oznajmijcie braciom moim, aby poszli do Galilei, tam mnie ujrzą”.

Było to już trzecie ukazanie się Pańskie w czasie tego cudownego poranku niedzieli zmartwychwstania, ale nie mogło na nim się skończyć. Wszakże ten, co miał być opoką rodzącego się Kościoła; ten, co „nawrócony, miał utwierdzać braci swoich”, ten jeszcze wątpił. Biedny Piotr, wyszedłszy z wieczernika, nie wiedział co robić ze sobą. Drażniło go głośne niedowierzanie Tomasza, ale nie mógł jeszcze zdobyć się na to, by podzielić wiarę Jana. Bo czyż to możliwe, żeby Pan powstał po tym krzyżu, po tych ranach, po tej hańbie? Zapowiadał, to prawda, że zmartwychwstanie, ale przecież ta straszliwa męka, jak głaz przygniotła Jego słowa i znaki! Chodził apostoł tu i tam po mieście, ale kroki jego bezwiednie kierowały się ku bramie sądu. Przeszedł ją, sam nie wiedząc po co, i wszedł na drogę oddzielającą Kalwarię od ogrodu Józefa. „A gdyby był powstał — rozmyślał sobie dalej — to ja chyba jestem zgubiony! Bo kto drugi zaparł się Go tak sromotnie, po tylu odznaczeniach, po tylu łaskach? Czy tak, czy tak — już na wszelki sposób koniec mego apostolstwa!”. W duszy Piotra zrobiło się gorzko. Czuł, że go chwyta płacz, jak po wyjściu z annaszowego dziedzińca. Minął bramę ogrodu, znalazł sobie ustronne załamanie skały, zakryte przed widokiem ludzi i zacienione od słońca. Usiadł na ziemi i zaczął szlochać z twarzą ukrytą w dłoniach. Minęła chwila, gdy nagle uczuł, że czyjaś ręka spoczywa na jego ramieniu. Podniósł głowę, jak przebudzony ze snu i wstrząsnął nim całym dreszcz zdumienia i trwogi. Czy to jawa, czy widziadło senne? Przed nim stał Pan i patrzył mu w oczy tak poważnie, jak niegdyś, kiedy mu mówił u brzegów Jordanu: „Tyś jest Szymon, syn Jony; ty odtąd zwan będziesz opoka”. Piotr zakrył oczy, a z piersi wydobył mu się jęk: „Odejdź ode mnie, Panie, bom jest człowiek grzeszny”. Potem pochylił się do ziemi i jakby odeszły go wszystkie siły. Upadł do nóg Pańskich, szarpany płaczem.

O czym Chrystus rozmawiał ze swoim apostołem — na to rzuciła Ewangelia zasłonę milczenia. To pewne, że przyniósł mu słodkie słowa przebaczenia, że podźwignął na duchu i miłosiernie nauczył, że opoka wiary musi mieć głębszy jeszcze fundament pod sobą: pokorę. Nie cofnął nic ze swych obietnic, owszem wznowił je wyraźnie, bo powtórzył na końcu z łagodną powagą: „A teraz idź, utwierdzaj braci twoich”. I Piotr poszedł. Gdy otwierał drzwi wieczernika, na rozradowanej twarzy miał cichość, ale i jakąś niezłomną moc. Jak wtedy, gdy po raz pierwszy mówił: „Zdało się Duchowi Świętemu i nam”, tak i teraz odezwał się do zebranych głosem pełnym świętego namaszczenia: „Pan powstał prawdziwie”.
ks. Jan Rostworowski S.I., Obrazki z życia Zbawiciela, Wyd. Księży Jezuitów Kraków 1923, s. 290–299
(pisownię uwspółcześniono)