REGINA CAELI LAETARE
Była jeszcze głęboka noc, księżyc
już zaszedł, na niebie jasno świeciły gwiazdy. W ogrodzie józefowym panowała
cisza, palmy, cyprysy i myrty zdawały się oddychać świeżością nocy, na
kiściach traw i kielichach kwiatów perliła się rosa. Ludzi nie było wokoło
i samo miasto spało u stóp wzgórza. Tylko przed skałą, w której
wykuty był grób, trzymali wartę piłatowi żołnierze. Jeden z nich siedział
przy dogasającym ognisku, to budząc się na chwilę, to znowu opuszczając na
piersi snem zmorzoną głowę. Drudzy powbijali włócznie w ziemię, położyli
hełmy na boku i owinięci w płaszcze spali twardo. Czuwali już prawie
sześć godzin, a nic podejrzanego nie zaszło, więc czuli się bezpieczni. I wewnątrz
grobu panowała cisza. Ciało Chrystusowe leżało spokojnie w spowiciu, bez
śladu skażenia, ale i bez śladu życia. Tak samo blade i sine, jak po
zdjęciu z krzyża, tak samo rozorane setkami niezagojonych ran, tak samo
zimne i zakrzepłe.
Minęła północ. Rozległo się z daleka
pianie kogutów. Gwiazdy na wschodzie zaczęły lekko blednąć, zwiastując, że za
jaką godzinę zacznie się pierwszy świt. I w tejże samej chwili
wnętrze jaskini grobowej poczęło świecić zrazu łagodnie, potem coraz jaśniej
jakimś blaskiem słodkim, nadziemskim. Co to jest? Wszak jeszcze ciemno wokoło!
Czy czarna czeluść grobu, zaparta drzwiami i przywalona kamieniem,
wcześniej ujrzała jutrzenkę, niż otwarte wzgórze? Tak, to była prawdziwa
jutrzenka, „gwiazda jasna i zaranna, wschód wysokości” i „jasność
światłości Bożej”. Dusza Chrystusowa z orszakiem duchów wybawionych z otchłani
weszła do grobu. Z niewymownym podziwem i rzewnym wzruszeniem
oglądali święci ciało Pańskie i czytali w tej otwartej księdze, co
Chrystus wycierpiał i jak ich umiłował. Prorocy patrzyli teraz z bliska
na to, co niegdyś widzieli poprzez mgłę wieków: na przebite ręce i nogi, pobite
oblicze, zsieczone rózgami plecy, otwarty bok, na siność i opuchliznę
niechwalebnej postaci męża boleści. Ale oto miała na ich oczach dokonać się i ta
cudowna przemiana, która ongiś wyrwała im z ust tę pieśń zachwytu:
„Wielbić Cię będę Panie, bo wywiodłeś z podziemia duszę moją, gdyż w woli
Twojej życie i wedle woli Twojej dałeś piękności mojej moc. Wieczorem był
płacz, ale poranek przyniósł radość. Zdarłeś wór mój, a oblekłeś mnie
weselem, aby Ci śpiewała chwała moja”.
Dusza Chrystusowa jak gdyby
pochyliła się nad ciałem i wnikła weń jak promień światła, jak żar wnika w żelazo.
I z duszą weszło życie i nie tylko życie, ale wlał się w martwe
członki z niesłychaną potęgą jakiś pełny zdrój nieśmiertelności i siły,
młodości i zdrowia. Opadły jak pajęczyna pogrzebowe spowicia. Ciało
podniosło się lekko, nie jak dźwiga się człowiek, ale jak motyl wzlatuje z nad
kwiecia. I Chrystus stanął nad pustym grobem żywy, rzeczywisty, widzialny,
tylko ponad wszelkie ludzkie wyobrażenie promienny. Z wnętrza postaci Jego
zdawała się tryskać jasność nadziemska a łagodna. Na ciele kwitnącym jak
kwiat nie było śladu mąk, oprócz blizn rąk, nóg i boku, otwartych, ale tak
lśniących jak najcudniejsze rubiny. Głowę otaczał krąg blasku. Twarz miała
wyraz niewymownego majestatu, a zarazem wesela i najsłodszej dobroci.
Długa szata, jak w pogodny wieczór niebo zachodnie, mieniła się w barwach
purpury i śniegu, fioletu i złota. Po bokach Pana, jako dwór koło
swego króla, stanął orszak wskrzeszonych z Nim razem świętych. Chrystus
wzniósł oczy w niebo i pierwszymi po zmartwychwstaniu słowami,
zwrócił się do Ojca: „Dziękuję Tobie Ojcze, żeś mnie uwielbił chwałą, którą
miałem u Ciebie pierwej niźli świat był. Powstałem z martwych i znowu
jestem z Tobą; byłem umarły, a oto jestem żyjący na wieki wieków.
Wysławiać Cię będę żeś mnie przyjął i wyznawać Cię będę Boże na wieki”.
Skończył modlitwę i wzniósł się w górę, a za Nim rzesza
błogosławionych. Przez skałę sklepienia przeniknęli tak lekko, jak ptak, co
lotnym skrzydłem przebija mgłę. Jakby niesiony na rękach anielskich, popłynął
cały orszak z pieśnią wesela ku miastu. To wszystko jednak stało się tak
cicho, że ani liść nie drgnął na palmach, ani kropla rosy nie opadła na ziemię.
Nie słyszało ucho ludzkie i nie widziało oko śmiertelnika, że w głębi
zamkniętego grobu dokonał się przedziwny triumf życia nad śmiercią. Ale był
czas oznajmić światu, że „pożarta jest śmierć w zwycięstwie”.
W ogrodzie panował dalej
niezmącony spokój i żołnierze leżeli u skały, w półsennej straży, gdy
nagle przerwał ciszę jakby głos gromu, lub gwałtownego wichru. Zadrżała ziemia,
po drzewach i skale przebiegł błysk jasnego światła. Anioł Pański jak
błyskawica spadł z nieba i stanął na ziemi pomiędzy drzwiami grobu a strażą.
Ubrany był w szaty śnieżnej białości, oczy jego zdawały się tryskać ogniem,
a twarz była pełna mocy i gniewu. Odwalił kamień i otworzył
szeroko drzwi, a potem usiadł na głazie pełen grozy i majestatu. Żołnierze
zerwali się z ziemi w osłupieniu i natychmiast znowu padli na
twarze. Blask oślepił ich oczy. Widok groźnego oblicza anioła ściął im krew w żyłach.
Leżeli chwilę bez ruchu, nie wiedząc sami, czy żyją jeszcze, czy już umarli.
Wreszcie zerwali się z ziemi i gnani szaloną trwogą rzucili się do
ucieczki. Za moment znikli już za murem, pozostawiając hełmy i włócznie, i gasnące
ognisko. W ogrodzie znów zapanowała cisza. Anioł siedział dalej na głazie,
już nie żeby gromić złych, ale żeby głosić dobrym słodką nowinę
zmartwychwstania.
Gdy to się działo przy grobie,
gdzieindziej już brzmiało radośnie, pierwsze na ziemi „Alleluja”. Nie objawił
nam tego Pan Jezus w Piśmie Świętym, ale objawił w księdze
najsłodszego swojego Serca, że pierwsze promienie pociechy, którymi
Zmartwychwstały miał krzepić swych wiernych, musiały być dla Matki. Ona
najwięcej ucierpiała ze wszystkich. Ona najbliżej stała przy krzyżu, a taka
cicha, tak zupełnie wyzuta z siebie! Czyż na Niej pierwszej nie miało się spełnić, że „wasz smutek w radość
się zamieni”? Panienka Najświętsza nie miała pewnie osobnych zapowiedzi, że
ujrzy Syna zaraz po Jego wyjściu z grobu, ale liczyła na Jego Serce, nie inaczej
jak niegdyś w Kanie Galilejskiej. Więc przystroiła jak mogła swą izdebkę i przywdziała
odświętne szaty, a potem uklękła do modlitwy i z niewymowną
tęsknotą wzdychała rzewniej niż Jakub do oglądania Józefa i goręcej niż
Tobiasz do powrotu syna. Gdy tak się modliła, pełna pokornej ufności, doleciała
Jej uszu jakaś muzyka przedziwnie słodka i chór wielu głosów, śpiewających
radośnie a mile. Płynęły te dźwięki gdzieś z góry i ze
wszystkich stron, a jednak nie z ziemi, ale jakby z za
tajemniczych wrót, którymi Bóg wchodzi do duszy, i przez które dusza
wznosi się do Boga. Serce Najświętszej Panienki zabiło radością. Pojęła od razu,
co zwiastują te słodkie tony. I w rzeczy samej, w miarę jak
głosy zbliżając się rosły w potężną pieśń wesela, zaczęła izdebka
rozświecać się światłem niebieskim. Nie tylko mrok już zginął, ale utonął w blasku
płomyk lampki oliwnej, stojącej na stole. Jasność była wielka jak w samo
południe, żywa jak słońce, a łagodna jak księżyc.
Matka Najświętsza powstała z ziemi
i podniosła oczy z niewymownym wzruszeniem. Ściana pokoju jak gdyby
gdzieś znikła, jak gdyby otwarły się na jej miejscu podwoje przybytków
niebieskich. U progu komnatki, wśród fali najpełniejszego światła, żywy,
prawdziwy, najmilszy, stanął Jej Jezus, a za Nim nieprzebrana rzesza
aniołów i świętych. Maryja uklękła znowu i złożyła ręce w zachwycie,
lecz Syn zbliżył się do Niej, podniósł Ją z ziemi i przycisnął do serca.
Długo trzymał Ją tak w objęciach, dziękując słodko za wszystko, co
przecierpiała z Nim. Napełnił pociechą Jej najdroższe oczy macierzyńskie,
co drętwiały przy tylu strasznych widokach; Jej twarz, na której dzień męki
wyrył jakby bruzdy bólu i przede wszystkim Jej Serce, które ponad miarę
napełnione było wszelką goryczą. Maryja nie mówiła nic, tylko jasne łzy płynęły
Jej po twarzy: „Co mam na niebie i czego mogę pragnąć na ziemi, jeno
Ciebie Boże serca mego i cząstko moja, Boże na wieki!”. Radość Jej była
pełna. Wszystkie bóle wydały się teraz jak sen wczorajszy, który przeminął.
Jezus już nie cierpi, ale opływa weselem; już nie wzgardzony, ale jaśniejący
chwałą! Zamiast korony cierniowej otacza Jego głowę krąg blasku; zamiast
oprawców, chór świętych; rany zostały, ale cudniejsze niż kwiaty; z całej
postaci tryska pełnia nieśmiertelnego życia i siły, pogody, szczęścia,
majestatu, dobroci…
Maryja patrzyła na Syna jak
wniebowzięta, a On Jej opowiadał, że jeszcze jakiś czas spędzi na ziemi, a potem
wstąpi do nieba. Rozwijał przed Nią plany Królestwa Bożego i wskazywał
miejsce dla Niej samej przeznaczone, miejsce po Bogu najwyższe. Odtąd,
wzniesiona nad wszelkie stworzenie i ukochana nad wszelkie stworzenie, tak
przez Boga jak i przez ludzi, z prawami matki w niebie i z prawami
matki na ziemi, zasiądzie przy tronie Jego, by rozdawać łaski; by być narzędziem
miłosierdzia i ucieczką wszystkich biednych; by móc miłością, dobrocią,
słodyczą „jak mgła okryć całą ziemię”. I chciał Pan Jezus od razu
wprowadzić Matkę w tę świętą rolę, którą wysłużyła sobie pod krzyżem. Jak
Jemu rzekł Ojciec po zmartwychwstaniu: „Niech Ci się pokłonią wszyscy aniołowie
Boży”, tak On chciał teraz pokazać swą Matkę orszakowi świętych, by oddali
cześć swej Królowej. Więc zbliżyły się jasne rzesze wybawionych z otchłani.
Szły długim sznurem szeregi patriarchów, począwszy od Adama i Ewy; szli
królowie i prorocy, szli święci do Jana Chrzciciela i najmilszego
Oblubieńca Maryi św. Józefa. Rozpoznawali w Niej proroctwa i figury,
którymi karmiła się ich wiara. Cieszyli się Jej pięknością i chwałą.
Oddając pokorny pokłon powtarzali chórem: „Błogosławionaś Ty między niewiastami
i błogosławiony Pan, co imię Twoje tak wywyższył, że sława Twoja nie
zginie z warg ludzkich, pamiętnych mocy Bożej. Tyś chwałą Jeruzalem, Tyś
weselem Izraela, Tyś chlubą ludu całego”. Panienka Najświętsza stała pokorna,
lecz niezmieszana, a na słowa czci odpowiadała w sercu modlitwą:
„Uczynił mi wielkie rzeczy, który możny jest, a święte imię Jego”. Gdy
skończył się pokłon, Chrystus raz jeszcze wziął Matkę w objęcia, obiecał,
że nieraz ujrzy Go jeszcze na ziemi i całe cudne widzenie zgasło. Wrócił
mrok do biednej izdebki. Maryja znów klękła do modlitwy, ale do uszu Jej
dochodziła jeszcze przez chwilę ginąca w dali pieśń: Regina coeli laetare! Alleluja!
ks. Jan Rostworowski
S.I., Obrazki z życia Zbawiciela,
Wyd. Księży Jezuitów Kraków 1923, s. 283–289
pisownię uwspółcześniono
pisownię uwspółcześniono