trzecizakonfsspx.blogspot.com jest stroną Trzeciego Zakonu Bractwa Kapłańskiego świętego Piusa X w Polsce.
Znajdują się na niej najważniejsze informacje z życia naszej Duchowej Rodziny, intencje modlitewne oraz listy Duchowego Ojca, rozważania, biuletyny i wykłady. Intencje modlitewne obowiązują od każdego pierwszego dnia miesiąca.

sobota, 28 lutego 2015

Rozważanie na miesiąc MARZEC



Męka w Ogrójcu
Getsemani był to nieduży folwarczek na zachodnim stoku góry Oliwnej. Ornego gruntu było przy nim mało. Główną racją jego bytu był obszerny sad drzew oliwkowych, rosnących tu tak bujnie, że cała góra zawdzięcza im swe miano. Obok szczątków folwarku, w ogrodzie pełnym rozmarynu i czerwonych nieśmiertelników, zwanych „Krwią Chrystusa”, po dziś dzień pokazują osiem prastarych pni oliwnych, które być może były świadkami Bożej Męki. Cichy ten ogród, we wszystkich porach roku kwitnący i zielony, tworzy jakby miłą oazę wśród ponurego pustkowia doliny Jozafata. Pan Jezus od dawna lubił to ustronie. Bawiąc w Jeruzalem lub w Betanii, przychodził tu często z uczniami na spoczynek i modlitwę. Po ostatniej wieczerzy skierował się na to samo miejsce. Droga wiodła przez przedmieście Ophel i okrążając świątynię od południa, spuszczała się w dolinę Jozafata. Niewiele chyba jest miejsc na świecie tak przerażająco i beznadziejnie smutnych. Środkiem doliny ciągnie się kamienne łożysko potoku Cedron, który zimą tylko toczy nieco wody, a latem zionie wyschłą martwotą. Naokoło sterczą poprzecinane dzikimi jarami skały i wzgórza tak nagie, że nawet trawa na nich nie rośnie. Nigdzie nie ma zieleni. Tam tylko, gdzie niegdyś wznosiły się mury świątyni, uczepiło się głazów kilka drzew karłowatych i na pół uschłych. Być może, że niegdyś wyglądało tu inaczej, gdy góry pokryte były lasem, a potok zasilał się nadmiarem wód z wodociągów świątyni. W każdym razie jednak była to i wówczas dolina smutna, dobrze dobrane tło do smutnej wędrówki Zbawiciela.


Od chwili wyjścia z wieczernika opuściła Pana Jezusa pogoda. Jak ta ciemna noc, co zaległa nad miastem, tak duszę Jego otaczały coraz czarniejsze chmury smutku. Jak fantastyczne kształty głazów, majaczących w mroku, tak oblegały Go zewsząd ponure myśli i obrazy. Zrazu szedł milcząc. Rozmyślał może, jak niegdyś po tej samej drodze szedł Dawid, z worem na głowie, uciekając przed zbrodniczym synem. Dziś powtarzała się historia. Bo czyż w tej chwili inny przewrotny syn, upadły apostoł, nie zbierał przeciw swemu Zbawcy żołnierzy i siepaczy? Pan Jezus miał, co prawda, przy sobie, podobnie jak Dawid, garstkę oddanych i wiernych, ale na jak długo miało starczyć im męstwa? „Wszyscy wy zgorszenie weźmiecie ze mnie tej nocy — odezwał się do uczniów, jakby snując głośno wątek swych myśli — albowiem napisano jest: «uderzę pasterza i rozproszą się owce trzody»”.

Zgorszyć się z Mistrza?! Wzburzyło się na tę myśl gorące serce Piotra. „Choćby się wszyscy zgorszyli z Ciebie — zawołał z przejęciem — ja nigdy się nie zgorszę!”. Przez chwilę milczał Pan Jezus, a potem odparł łagodnie, ale z naciskiem: „Zaprawdę powiadam ci, że ty, dzisiaj, tej nocy, pierwej niż dwakroć kur zapieje, trzykroć się mnie zaprzesz”. Piotr jednak nie chciał się poddać. Czyż on dopiero co nie otrzymał urzędu utwierdzania braci, a teraz miałby zaprzeć się swego Pana?! „Panie! z Tobą gotów jestem do więzienia i na śmierć iść. By potrzeba i umrzeć mi z Tobą, nie zaprę się ciebie”. Inni uczniowie przyłączyli się do tych zapewnień. Powstał na chwilę gwar w gromadce. Ale Pan Jezus już nic nie odrzekł. Szedł przodem w smutnej zadumie. Gdy doszli na miejsce, wschodzący księżyc rozjaśnił nieco ciemności. W ogrodzie była świeżość i cisza, na kiściach traw perliła się rosa, siwe liście oliwek w świetle miesiąca zdawały się prawie błękitne. Blisko wejścia stało coś w rodzaju altany czy szałasu. Zbawiciel odwrócił się do uczniów: „siedźcie tu — rzekł — aż pójdę ondzie i będę się modlił”. Tylko Piotr, Jan i Jakub mieli towarzyszyć Mistrzowi na miejsce męki. Poszli we czterech dalej.

Gdy znaleźli się sami, zaczęła się walka duchowa na dobre. Pan Jezus pobladł, rysy Jego wyostrzyły się cierpieniem, całym ciałem wstrząsnął dreszcz. Ewangeliści mnożą wyrazy, by opisać straszny stan Mistrza: „Zaczął się smucić i przykrzyć sobie, i lękać się, i tęsknić”. Szedł jeszcze chwilę w milczeniu. Wreszcie, gdy minęli drogę przecinającą ogród, stanął. „Smętna jest dusza moja aż do śmierci — wyszeptał z trudem — Zostańcie tu i czuwajcie ze mną, a módlcie się, abyście nie weszli w pokuszenie”. Postąpił jeszcze kilkadziesiąt kroków i, jakby uciekając przed burzą ścigających Go wizji, schronił się pod sterczący zrąb skały. Była tam nieduża, do dziś dnia zachowana, jaskinia, zasłonięta u wejścia gęstymi zaroślami. Tu upadł na kolana i próbował się modlić, lecz na darmo! Straszne myśli i uczucia rzuciły się na Niego jak stado drapieżnego ptactwa. Chciał sam tej męki, więc pozwolił im szarpać i gnębić niższą część swej natury, aż do ściśnienia serca, aż do drżenia każdej żyłki w ciele, aż do zupełnego, fizycznego i moralnego załamania.

Najpierw otoczyły Go kołem obrazy męki. Wszystko, co miało Go spotkać niebawem, przedstawiło Mu się nagle jak żywe. Widział wokoło siebie katów i nienawistną tłuszczę. Słyszał wrzaski, czuł ból, smakował goryczy opuszczenia i wzgardy. Zbawiciel zamknął oczy i widzi jak nadchodzi Judasz z ohydnym pocałunkiem zdrady, jak dotyka Jego twarzy ustami, z których zionie już woń potępieńcza. Pan wzdrygnął się ze wstrętem, aliści już wokoło stoją szatańskie postacie siepaczy, wiążą Mu ręce, popychają i biją wśród wybuchów śmiechu i przekleństw. Szepce ustami modlitwę, lecz w duszy znów pojawia się inny obraz. Widzi siebie w pałacu arcykapłańskim jako przedmiot nienawiści i okrutnej igraszki, słyszy zniewagi i fałszywe świadectwa, czuje na twarzy uderzenia i plwociny. Tak przewijały się po kolei wszystkie straszliwe sceny: pretorium Piłata i pałac Herodowy, kolumna biczowania i Golgota. W każdy nerw ciała Zbawiciela wpijały się bicze i ciernie, i gwoździe. Targały Jego sercem i niewierność uczniów, i boleści Matki, i niewdzięczność pospólstwa, i przewrotność sędziów, i okrucieństwo katów. Cała zbliżająca się męka była Mu już obecna i wpijała Mu się w duszę przez wyobraźnię. Oplatała Go, jakby okropny krzak ciernisty, raniąc boleśnie każdy zmysł ciała i każde uczucie serca.

Biedny Zbawiciel uczuł się strasznie nieszczęśliwym, ściśnionym aż do śmierci. Obfity pot wystąpił Mu na czoło. Raz po raz wstrząsał Nim dreszcz. Wyschłe usta pełne były goryczy. Wreszcie upadł na swe oblicze i zakrył twarz rękoma. „Ojcze mój — zaczął jęczeć boleśnie — jeśli możebne, niechaj odejdzie ode mnie ten kielich, przenieś ode mnie ten kielich, bo Tobie, Ojcze, wszystko jest podobne! Wszakże nie jako ja chcę, ale jako Ty, nie moja, ale Twoja wola niech się stanie!”. Powtarzał długo tę pokorną prośbę i tę cudowną ofiarę, jak gdyby głośną modlitwą chciał zagłuszyć dręczące obrazy. Modlił się i zmagał się ze sobą. Wódz i pierwowzór wszystkich żołnierzy Bożych. Bo w tej męczarni była i walka: miłość do życia i wstręt do cierpień zmagały się z posłuszeństwem wobec woli Bożej. Raz rzewniej i goręcej wypowiadał pierwszą część prośby, aby ominęła Go męka. Raz znowu pokorniej, jakby kajając się w duchu, wyrzekał się swej woli i ofiarował się całkowicie. Na koniec zwyciężyło poddanie. Już nie prosił więcej o oddalenie kielicha, tylko o spełnienie woli Ojca.

Po zwycięstwie przyszła i chwila ulgi. Zbawiciel podniósł się z ziemi, ale podniósł się jakby po ciężkiej chorobie: zmieniony i wybladły, zmęczony aż do zupełnego wyczerpania. Wyszedł z groty i podszedł do miejsca, gdzie mieli czuwać trzej uczniowie. Ale nikt z nich nie czuwał z Mistrzem. Apostołowie pogrążeni byli w śnie głębokim. Piotr ocknął się dopiero, gdy Zbawiciel dotknął jego ramienia. „Szymonie, śpisz? — rzekł mu z wyrzutem — To nie mogłeś i jednej godziny czuwać ze mną?”. Biedny apostoł nie wiedział co odpowiedzieć ze wstydu i strachu. Widząc Mistrza w tak okropnym stanie, chciałby Go ratować i wesprzeć, ale Pan Jezus nie chciał pomocy. Powtórzył tylko uczniom przestrogę, Aby modlili się, czuwali, bo „ciało mdłe, choć duch ochotny”, i poszedł z powrotem do groty. Księżyc świecił jasno, prześliczna noc, pełna wiosennych woni i cisza, zalegająca ogród, zdawały się tchnąć ukojeniem. Ale biedny Zbawca nie miał już zaznać pokoju! Padł znowu na kolana, aby modlitwą utwierdzić się w gotowości złożenia ofiary. „Ojcze mój — mówił — jeśli nie może ten kielich odejść, jeno abym go pił, niech się dzieje wola Twoja!”.

Powtórzył kilkakrotnie ten cudowny akt rezygnacji, gdy nagle zatrzymał się i jęknął boleśnie. Nowy dreszcz wstrząsnął Jego ciałem i serce znowu skurczyło się z bólu. Zaczynała się inna walka. O duszę Jego uderzyła znienacka nowa gwałtowna fala utrapienia. Tak strasznie, tak nieludzko cierpieć, a za co i dla kogo? Za grzechy i dla ludzi! Duszy Zbawiciela przedstawiło się to, co apostoł nazywa „tajemnicą nieprawości”. Stanęło przed Nim w całej ohydzie to, co najwstrętniejsze było Jego sercu — grzech.

Oto słoneczny początek dzieł Bożej miłości, szczęśliwy raj ziemski, który ma przejść w jeszcze szczęśliwszy raj wiekuisty. Aliści ciemna chmura przecina nagle jasne linie planów Bożych: z głębin wolnej woli ludzkiej wypełza stugłowy potwór, zionący zgnilizną i zniszczeniem. Przerwana święta grobla łaski Bożej. Wraz z grzechem pierworodnym zalewa świat bezbrzeżny potop nieprawości, a w ślad za nim rozlewa się morze łez, krwi i wszelkiej niedoli. Przed oczyma Zbawiciela zaczęły przeciągać grzechy wszystkich ludzi i narodów, i te które już były, i te, które miały być dopiero popełnione aż do końca świata. Widział człowieka, stworzonego na obraz i podobieństwo Boże, nurzającego się w błocie najsromotniejszej zmysłowości, upadłego niżej od najniższych zwierząt. Widział rozpasanie drapieżnych instynktów, chciwości, dumy, okrucieństwa. Widział kłamstwa i krzywdy, bezbożności i bluźnierstwa, sprośności i ohydy wszystkich miejsc i czasów. A wody tego brudnego potopu zdawały się wzbierać wokoło Niego i oblegać Go zewsząd. Występki i zbrodnie ludzkie otoczyły Go kołem, ścisnęły Go jak poczwary wypełzające z piekła i zdawały się wołać szyderczo: „oto musisz nas wziąć na swoje ramiona, musisz nas dźwignąć na duszy, jeśli chcesz odkupić świat!”.

Cichy jęk wydobył się z piersi Zbawiciela. Zakrył dłońmi oczy, jakby zasłaniając okropne obrazy. Z twarzą na ziemi zaczął znów błagać o pomoc: „Ojcze mój! Jeśli nie może ten kielich odejść ode mnie, niech się dzieje wola Twoja!”. Ale i z nieba nie przychodziła osłoda. Poczuł się tak strasznie złamanym, strwożonym i samotnym, że postanowił znów pójść do uczniów. Chwiejąc się na nogach, oblany zimnym potem, wstał mozolnie i wyszedł z groty. Apostołowie jednak znów spali i ocucili się dopiero na szelest kroków Mistrza. Tym razem nie powiedział im już nic. Spojrzał smutno i wrócił do swej modlitwy.

Zaledwie jednak ukląkł, uderzyła weń jak wicher trzecia i najstraszliwsza burza udręczeń. Już nie grzech, ale stanął przed Jego duszą sam ojciec wszelkiego grzechu, ten sam książę ciemności, z którym raz już stoczył walkę na puszczy. Stanął i zaczął szydzić gorzko a okrutnie: „to Ty oddajesz się na mękę, aby zbawić świat? To Ty myślisz, że pociągniesz ludzi swoją ofiarą?! Patrz! Ja Ci pokażę, jakie będą owoce Twojego krzyża!”. Jak niegdyś na górze kuszenia, tak i teraz odsłonił się oczom Zbawiciela olbrzymi obraz. Poprzez wszystkie miejsca i wieki przedstawiły Mu się dzieje świata i dzieje dusz ludzkich w jednym widzeniu ogromnym, a jasnym. Minęły już setki lat od chwili, gdy Krzyż Jego stanął na Golgocie, a gdzież zbawienie? Jak przedtem, tak i potem ogromna większość świata pogrążona w ciemnościach bałwochwalstwa i błędu. Jak przedtem, tak i potem tysiące po tysiącach dusz pogrążają się w otchłani piekła. Snuje się wprawdzie poprzez dzieje, jak smuga światła, historia Kościoła, ale jakże szczupła i wąska! I na co się snuje? Chyba tylko na to, aby być przedmiotem nienawiści i ofiarą prześladowań!
Patrzy Pan Jezus, a tu na Kościół Jego, na Krzyż Jego miłości, na samo imię Jego, ciągną do szturmu całe zastępy. Zastępy kogo? Czy szatanów? Nie. Ludzi, za których On idzie na śmierć! Ciągną władcy tego świata, by Kościół wytępić w imię sprawiedliwości i prawdy. „Czy widzisz? — szeptał szatan z triumfem i szydził dalej — Ty myślisz, że męką swoją wysłużysz sobie miłość dusz, a czeka Cię nienawiść! Ci ludzie, za których chcesz umierać, oni Cię nie chcą, oni nie pragną ani Twej prawdy, ani Twej łaski, im dobrze na ziemi bez Ciebie!”. Serce Zbawiciela ścisnął ból okropny. W ustach uczuł gorycz. Po całym ciele rozeszły się mdłości śmiertelne, tak jakby zbliżało się konanie. Oparł się czołem o skałę i powtarzał jęcząc: „Nie jako ja chcę, ale jako Ty; nie moja wola, ale Twoja, Ojcze, niech się stanie!”.

Zły duch jednak napierał dalej. „Ty może liczysz na Kościół Twój i wiernych Twoich — syknął szatan z wściekłością — Pójdź, obejrzyjmy to dzieło Krwi Twojej!”. W zmęczone oczy Chrystusowe rzucił się natrętnie widok pełen grozy. Wśród morza ciemności idzie prze wieki mała trzódka Jego wiernych. Ale nie tylko z zewnątrz gnębi ją ucisk! W samym łonie Kościoła co chwila powstają niesnaski, herezja i schizma ćwiartują jak mieczem żywe ciało Oblubienicy Jego, odrywając od niej całe narody i kraje. Ocieka Kościół krwią i nie tylko krwią! Patrzy Chrystus, a tu w dzieło Jego zaczyna sączyć się zgnilizna. Wdziera się duch świata, chciwość, zmysłowość i pycha. Są chwile, że drzewo święte stoi prawie obumarłe: u góry zepsucie, u dołu obojętność, wszędzie rozkład. „Patrz, patrz na Twych najlepszych” — syczy szatan. Przed duszą Zbawiciela zaczynają przeciągać obrazy. Tu rozluźnione, zeświecczone klasztory, tam zepsuci kapłani, świętokradzkie Msze święte, opuszczone ołtarze, sprofanowane sakramenty. Wśród setek tysięcy, ledwie gdzieniegdzie jakaś dusza wierna, a i ta jakże słaba, jak skąpa w miłość, jak uboga w wiarę! „Tyle dokażesz! — kończył kusiciel — Idź, wylewaj krew do ostatniej kropli, by dzieło Twoje zginęło jak kropla w morzu! Idź się poświęcać, by nikt nie poświęcił się dla Ciebie!”. Ale Pan Jezus już nie słyszał i wszystkie obrazy zaćmiły Mu się w oczach.

***
Zaczęło się konanie. Serce ścieśnione nadmiarem boleści nie mogło już utrzymać krwi. Na czoło Jego, na szyję i ręce wystąpiły purpurowe krople. Zaczęły łączyć się w strumienie i spływać cicho na ziemię. Gdyby nie ciężkie dyszenie piersi, mogło się zdawać, że Zbawiciel jest już martwy. Tylko Jego duch powtarzał to, co nie mogło przejść przez wybladłe wargi: „Bądź wola Twoja; bądź wola Twoja”. Walka duchowa była skończona i wygrana. Pierzchły dręczące widzenia, ucichła burza myśli i uczuć. Grotę oblało światło, jaśniejsze niż światło księżyca, a łagodne i słodkie. Do leżącego Zbawiciela zbliżył się anioł. Ubrany był w złote, jakby kapłańskie szaty. W ręku niósł kielich. Na twarzy miał wyraz świętego współczucia i czci najgłębszej. Ukląkł u głowy Pana i podał Mu kielich. Co było treścią tej tajemniczej komunii, którą Król aniołów przyjął pokornie z rąk sługi?... Na znak przyjętej ofiary przysyła Ojciec niebieski Synowi swemu kielich męki. Ale nie tylko w nim była męka… Było to, co prowadzi często do męki, ale samą mękę zwycięża. Był napój Boży, słodszy niż miód, a mocniejszy niż wino. Było źródło i owoc odkupienia — miłość.

Umysł Chrystusowy nawet wśród burzy nie stracił nigdy jasności i pogody, ale teraz i na niższą część Jego natury przelewa się słodycz. Uczuł, że w niebie jest kochanym nad wszystko, i że na ziemi tyle miłości zdobędzie miłością, że niczym będą w porównaniu z tym wysiłki wrogów. Zamiast czarnego obrazu, który malowała pokusa, roztoczył się przed Nim obraz pełen pociechy. Ujrzał miliony i miliony dusz ludzkich wyciągających ku Niemu ręce, spragnionych Jego odkupienia. Z otchłani jęczały dusze patriarchów, proroków, sprawiedliwych o wolność; serca wszystkich żyjących i tych, co kiedykolwiek żyć mieli, wołały o światło, o siłę, o zbawienie. Ujrzał, jak Krew Jego nie pada na darmo, ale i wstecz i naprzód, od początku świata do końca płynie jak strumień ożywczy, gładzi grzechy, rozlewa łaskę, szczepi cnoty, naprawia, buduje i zbawia. Ujrzał Kościół swój święty, mimo walk i ułomności ludzkich, kroczący przez wieki w świetle prawdy i łaski. Ujrzał zastępy męczenników, szeregi wyznawców, nieprzeliczone chóry dziewic. Ujrzał niebo pełne szczęśliwych na wieki, co obmyli szaty swoje we Krwi Jego, we Krwi Barankowej. A w sercach tych wszystkich płonęła miłość i na ustach ich brzmiała pieśń nowa: „Godzien jesteś Panie wziąć błogosławieństwo i cześć, i chwałę, i moc, bo odkupiłeś nas przez Krew Twoją z wszelkiego pokolenia i uczyniłeś nas Bogu naszemu Królestwem”. W zmęczoną duszę Zbawiciela zaczynał wchodzić pokój.

Był jeszcze osłabiony od przebytej walki. Członki Mu drżały i usta spalone były gorączką, ale powoli i ciału udzielała się ulga. Kiedy znikł anioł i skończyły się widzenia, modlił się jeszcze przez chwilę, ponawiając swoją ofiarę. Nie było już woli Jego i woli Ojca, tylko jedna wola — zbawienia ludzi, i jedna gotowość — wypicia kielicha męki aż do dna. I był już czas. Z bram miasta, z Judaszem na czele, wychodził właśnie oddział straży i kierował się ku górze Oliwnej.

ks. Jan Rostworowski S.I., Obrazki z życia Zbawiciela, Wyd. Księży Jezuitów, Kraków 1923, s. 185–195
(pisownię uwspółcześniono)